czwartek, 7 sierpnia 2014
środa, 8 stycznia 2014
Nowy blog!
Uwaga, jeśli ktoś ma ochotę na nową historię pisaną przeze mnie to zapraszam na moje-piec-minut.blogspot.com .
Do napisania właśnie tam!
Do napisania właśnie tam!
sobota, 12 października 2013
[EPILOG]
Dedykuję:
*Natalii
* Megi
* Alice
Bo zawsze byłyście:)
**
W prawdziwym życiu nie ma zakończeń.
Zawsze jest coś ‘po’. Wole myśleć, że tak jest. Ta opcja wydaje mi się bezpieczniejsza,
trochę bardziej stabilna. Albo może do niej zwyczajnie przywykłam, a po raz
kolejny uczyć się jakiejś nowej zasady od zawsze było zbyt trudne dla mnie.
Ale gdyby
wierzyć, że życie jest książką. Jednotomowym dziełem opisującym każde nasze
myśli, decyzje, wszystkie, dosłownie wszystkie przeżyte chwile. Ta wizja też
wydaje mi się dobra. Morał i zapamiętanie, delikatna rysa, która nigdy nie
zniknie. Takie życie miałoby sens. Musielibyśmy być bardzo wybredni, gdyby
takie rozwiązanie wydawałoby się nam niewystarczające.
Skoro
książka, to i rozdziały są niezbędne. Harmonia, której nie dostrzegamy, a która
tworzy się w banalna całość. Ciągła opowieść o Olce. O nim. O paru osobach,
które teraz są, a które kiedyś znikną. No i o miłości. Spełnionej nie w tak
oczywisty sposób. O wzlotach i jeszcze większej liczbie upadków. O marzeniach,
lotach w przestworzach i miękkim lądowaniu dokładnie tam gdzie wymyśliło sobie
przeznaczenie. U jego boku.
To dziwne
uczucie. To jakbym była na tyle naiwna, aby myśleć, że od początku miałam wpływ
na tę historię. Aż tak okłamywać się nie potrafię. A szkoda. Chyba właśnie,
pierwszy raz tak naprawdę, zamknęłam ten rozdział. Taki długi i krótki zarazem
rozdział. Teraz to koniec. Ale nie śmierć. Pamiętajcie. Zakończyć można tylko
rozdział nic innego. Chyba czas wymyślić mu jakąś nazwę. Jakąś odpowiednią.
Pasującą do sytuacji. Może…
**
Była trzecia w nocy, może parę minut po. Muzyka zwolniła.
Kołysanka wypełniała nasze uszy. Pozwalała zatonąć nam w jej dźwiękach. Tonąć
ostatni raz.
-Nigdy nie sądziłem, że tak to się skończy- wyszeptał do
mojego ucha.
- Przecież jest idealnie- odparłam.
- To prawda.
Chwycił mnie za ręce i delikatnie okręcił. Nasze spojrzenia
znów spotkały się. Błysk w jego oczach nadal był, nadal hipnotyzował. Ale już
inaczej.
- Powinieneś oszczędzać nogę- skarciłam go .
- Nie codziennie ma się wesele-zaśmiał się.- Zacznę się oszczędzać
od jutra.
- Jak zawsze uparty.
-Mogę cię o coś zapytać?- spytał poważnie.
-Oczywiście.
- Kochasz go?
Zaczerwieniłam się, ale nie odwróciłam wzroku. Zasługiwał na
szczerość. Zasługiwał, abym to ja mu ją dała.
- Masz coś przeciwko?
Milczał przez chwilę. Analizował słowa, które powiedziałam,
które sam chciał wypowiedzieć już za moment.
- Mam nadzieję, że
będziecie szczęśliwi. Zasługujecie na to. Oboje.
Zamknęłam powieki. Jeszcze raz zachłysnęłam się muzyką i jego
zapachem. Tym razem to ja chciałam skoczyć. Rozpędzić się wśród wspomnień,
schować do reklamówki wszystkie łzy, wszystkie pocałunki i pełne uczuć słowa. Rozchylić
ramiona i oderwać się od ziemi. Tak po prostu.
I frunąć. Frunąć.
Frunąć. Frunąć. I pamiętać. Pamiętać wszystko.
Później wylądować . Postawić bose stopy na zimnej
powierzchni i móc żyć dalej. Poukładane do szuflady chwile z tobą zamknąć i
ŻYĆ.
Iść przez życie dalej. Może nawet trochę dojrzalej.
I tańczyć. Choćby jeszcze tylko parę sekund.
Aż do zakończenia tej piosenki.
Aż do odwrócenia ostatniej kartki z tego rozdziału.
Aż do teraz.
„Zawsze
trzeba wiedzieć, kiedy kończy się jakiś etap w życiu.
Jeśli uparcie chcemy w nim trwać dłużej niż to konieczne,
tracimy radość i sens tego, co przed nami.”
**
Nie chciałam zostawić tej historii samej sobie. Nie mam pomysłu na kontynuacje więc dodałam ten rozdział. Zostawiłam sobie furtkę. Gdybym kiedykolwiek chciała mogę wrócić. Ale na chwilę obecną niech to będzie epilog.
Dziękuję WAM WSZYSTKIM.
Do zobaczenia!
czwartek, 22 sierpnia 2013
Rozdział V
„Ludzie lubią komplikować sobie
życie, jakby już samo w sobie nie było wystarczająco skomplikowane.”(Carlos
Ruiz Zafon)
Czasem naprawdę warto. Bywa, że
budzisz się rano i wiesz, że to ten dzień, ta chwila. Wszystko w twoich dwóch,
niby magicznych, dłoniach. Zaraz po tym rzeczywistość ofiarowuje ci brutalnego
liścia, prosto w policzek. Twoja godność
cierpi, ale bardziej masz za złe sobie, że na to wszystko pozwoliłeś. Pojawiają
się wyrzuty sumienia, wątpliwości i inne uczucia, z którymi walczyć jest zbyt
trudno.
Dokładnie tak, czuje się teraz.
Patrzę w dal, w niewielkie okno. Chcę wchłonąć
ten krajobraz, tą biel i moc płynącą z tych gór. Tylko one mają dać mi
ukojenie. Na niczym, ani na nikim innym nie spoczywa teraz taka
odpowiedzialność, jak na tych pięknych Tatrach.
Boję się nawet mrugać żeby go
nie obudzić. Najważniejsze mają być te góry, zero myśli, uczuć i innych
paranoi. Zamykam powieki natychmiast, kiedy On się porusza. Cieszę się, że moje
serce nie wydaje dźwięku, w innym przypadku wrzeszczałoby z rozpaczy, aż do
czasu, kiedy wszystkie szyby by nie pękły. Dopiero ta malutka nutka dramatyzmu
mogłaby dać mi zapewne ukojenie. Teraz to nieistotne, nie ważne.
Czuję, jak siada gwałtownie na
łóżku i cicho klnie.
Jest taki
przewidywalny…
Choć gdzieś
głęboko liczyłam na inną reakcję, ale to nie ważne. Zapewne nie wie, czy wpaść
w furię czy w histerię. Gorzką pigułkę pozostawiam na później, chcę być całkowicie
skupiona na mojej grze w „śpiącą królewnę”.
Czuję powiew wiatru, kiedy z
prędkością światła odchyla kołdrę i wstaję z łóżka.
Sztywnieje
powtarzając sobie w myślach: ”jeszcze chwila, krótka chwila.” I nie wiele się
mylę. Odkąd wstaje z łóżka niemal rzuca się na swoje ubrania i parę sekund
później słyszę oddalające się kroki.
Nagle
nastaje cisza.
Stoi gdzieś
na korytarzu, pewnie koło drzwi.
Zaciskam
powieki jeszcze bardziej, ale tym razem nie po to, aby myślał, że jeszcze śpię,
ale po to, by powstrzymać łzy.
Potem trzaska
drzwiami.
Chyba już
nie dba oto, abym go nie usłyszała. Może to zemsta? Może tylko w taki sposób
jest w stanie powiedzieć mi, że to był największy błąd w jego życiu?
Chwile
wsłuchuję się jeszcze w echo huku, który zaserwował mi przed chwilą ‘mój Książe’.
Potem
odwracam się próbując wtulić się w miejsce, na którym jeszcze nie dawno leżał.
Wzdycham
jego zapach i beznadziejnie moczę pościel gorzkimi łzami.
**
I w
pewnym momencie wybuchłam. Wrzasnęłam tak głośno, jak tylko potrafiłam. Upadłam
na kolana i wydobyłam z siebie długi, pełen bólu i goryczy wrzask. Czułam jak
pulsują moje żyły, jak serce przyspiesza, a krtań rozpoczyna maraton. To nie
był już zwykły krzyk, to był czysty ból.
Waliłam pięściami w śnieg raniąc przy tym ręce, jak bardzo się dało.
Chciałam, żeby ból fizyczny był silniejszy, żeby ten wewnątrz mnie, ten z
którym sobie kompletnie nie radziłam, zelżał i stał się tylko delikatnym szmerem.
I o dziwo nie uroniłam wtedy żadnej łzy. Nie licząc tych niewidzialnych
od których tonęła moja dusza.
Ochrypły warkot, który teraz wydobywał się z mojego gardła
sprawił, że zaczęłam się krztusić. Gardło bolało mnie nie miłosiernie. Czułam jakby było całkiem wyschnięte.
- Ola?- usłyszałam czyiś głos tuż nade mną.
Moje wnętrze było tak
drażliwe, że kiedy tylko usłyszałam męski głos chciałam puścić się biegiem byle
jak najdalej stąd, byle zniknąć mu z pola widzenia.
Byłam niestety zbyt roztrzęsiona, aby mi się to udało, zamiast
tego pośliznęłam się podczas wstawania i przeturlałam się kawałek w dół drogi,
prosto do rowu. Próbowałam wyczołgać się,
ale byłam na to zbyt słaba.
Czułam, że był coraz bliżej. Moja rozpacz uruchomiła ostatnią broń jaką posiadałam,
wypuściła potok łez, który wmieszał się z śnieżnobiałym puchem. Leżałam jak
długo, bez sił aby się poruszyć, bez motywacji, aby zdobyć się na stabilność
psychiczną i odejść z podniesioną głową.
- Coś ci się stało?- spytał znów.
Zamknęłam oczy i zacisnęłam pięści na uszach. Chciałam
zniknąć, ale miałam tylko taki zasób możliwości.
Poczułam, jak ktoś odwraca mnie na plecy, odsuwa włosy z
twarzy i pomaga usiąść. Nie stawiałam się. Nie miałam na to odwagi. Może nawet
ochoty?
Odchylił lekko moje ręce od uszu i powiedział głosem pełnym troski:
- Nic ci nie zrobię. Otwórz oczy.
Nie miał magicznego zegarka na sznurku, nie liczył do trzech
i nie znał żadnych zaklęć, a mimo to czułam, że mnie zahipnotyzował tą serdecznością,
tym ciepłem, którego wewnątrz pragnęłam tak zachłannie.
Spojrzałam na niego otępiałym wzrokiem. Był zmartwiony, ale
spokojny. Miał szczere intencje. Tak, to biło z jego oczu. Łzy zaczęły
wysychać, serce wyrównywać bieg. Jego spokój wnikał też we mnie.
- Muszę być sama- szepnęłam ochryple.
Jego spojrzenie sprawiało, że byłam niemal pewna, że potrafi
czytać mi w myślach. Badał każdy aspekt mojej psychiki. Chciał mi pomóc, ale co
raz bardziej wydawało mi się ,że nie miał pojęcia, jak ma się za to zabrać.
- Mieszkasz, gdzieś tu? Odprowadzę cię tam- oznajmił i zaczął
wstawać chwytając moje ręce, abym nie wywinęła kolejnego orła.
- Nie- powiedziałam stanowczo.- Muszę iść na skocznie. Muszę
przeprowadzić wywiad z …
Rzuciłam się w jego ramiona całkowicie nie myśląc, dlaczego
to robię, a już tym bardziej czy powinnam to robić. Potrzebowałam choć minimalnej
ilości jego ciepła, które gromadził jak wielbłąd w swoim sercu.
Poczułam, że na początku chciał mnie odepchnąć, ale szybko zmienił zdanie i pozwolił mi na
chwile słabości.
Jestem pewna, że gdyby nie jego ramiona rozpadłabym się na tysiące kawałków i już nigdy nie zdołała
odnaleźć pozostałych elementów. I niemal
w stu procentach wiem, że uratował mi życie. Bo myśl, która pojawiła się zaraz
po wyjściu Maćka, o zakończeniu tego wszystkiego, o końcu mnie, gdzieś znikła.
- Przepraszam Kuba, naprawdę przepraszam…
**
Tłum
wstrzymał oddech. Tysiące par oczu pod skocznią i miliony przed telewizorami
patrzyło, jak zahipnotyzowani w narty biało-czerwonego skoczka. Skok był
niebotycznie długi. Rekord, to było pewne. Ale na moment to przestało mieć
znaczenie. Tylko ten cholerny kant narty
pozostał w centrum wydarzeń. Śnieg sypał niemiłosiernie, wiatr też nie ułatwiał
zadania. Emocje zawsze tak skutecznie
oddzielone w osobnej szufladce dziś wylewały się przez szpary.
Pamiętam
lata temu, ktoś mi powiedział, że powinienem być ostrożny, gdy chodzi o miłość.
Tak zrobiłem.
Byłaś silna, a ja nie.
Moje złudzenia, mój błąd.
Byłem nieostrożny, zapomniałem.
Tak było…
Obrazy, od których chciałem uciec. Wspomnienia, które jak w
kalejdoskopie krzyczały, sprawiając, że lądowanie odbywało się o parę metrów
dalej niż nakazywał zdrowy rozsądek. W miejscu gdzie bezpieczeństwo przestaje
istnieć, gdzie walka z naturą z góry skazana jest na porażkę.
Powiedz
im, że byłem szczęśliwy.
Moje serce jest złamane, wszystkie moje blizny
są otwarte.
Powiedz im, że to, na co liczyłem byłoby
niemożliwe, niemożliwe
niemożliwe, niemożliwe.
Wiedziałem
to. Mimo to nie potrafił pozbyć się ze
swojego umysłu jej obrazu. Cała ta noc, jej dotyk, jej zapach, ich ciała tak
blisko, to wszystko sprawiało, że
wariował. Nadal wariował! Nic się nie zmieniło. Ba! Było jeszcze gorzej bo
teraz miał Zosię! Zosię, która była ideałem. Jasne, ostatnio mieli gorsze i
lepsze dni, ale to nic. Od zawsze szukał kogoś takiego, jak Ona. Ona sprawiła,
że potrafiłem wygrać z samym sobą i kto wie czy gdyby nie zjawiła się na mojej
drodze, nigdy nic bym nie osiągnął w sporcie i w moim wnętrzu. Dawała mi tak
stabilną siłę dzięki, której wszystko było możliwe.
A
teraz, gdy wszystko jest skończone,
Nie ma już nic do powiedzenia.
Odeszłaś, tak bez wysiłku.
Wygrałaś.
Idź przed siebie i im powiedz.
Powiedz im wszystko, co teraz wiem.
Obwieść to całemu światu.
Napisz to na tle nieba, że wszystko co
mieliśmy, przepadło.
Ale dziś nawet przez moment nie mogłem skupić
się na chwilach spędzonych z Zosią. Kiedy tylko zaczynałem wyobrażać sobie jej
twarz, odruchowo pojawiały się wspomnienia dzisiejszej nocy. Nie mogłem oprzeć się
wrażeniu, że w tych wspomnieniach nie ma ani grama wyrzutów sumienia. Ona je
wszystkie odebrała!
„Trudno
jest się odkochać.
Uwierzyć
w wyimaginowaną zdradę jest trudniejsze.
Utracone zaufanie i złamane serca.”
„
A teraz, gdy wszystko przepadło, nie ma nic do powiedzenia.
I jeżeli skończyłaś zawstydzać mnie,
idź przed siebie, sama, i im powiedz.
Powiedz
im wszystko, co teraz wiem.
Obwieść to całemu światu,
napisz to na tle nieba, że moje serce jest
złamane.
Powiedz im, że to na co liczyłem byłoby:
niemożliwe, niemożliwe
niemożliwe, niemożliwe…”
Właśnie dlatego stanąłem twarzą w twarz z naturą i
całkowicie się jej oddałem. Wylądowałem najlepiej, jak wtedy było to możliwe. Udało
mi się utrzymać równowagę, aż do momentu, gdy narta podjechała pod drugą i to
był koniec.
Echo rozhisteryzowanego tłumu było ostatnim głosem jaki
usłyszałem.
„Napisz
to na tle nieba, że wszystko co mieliśmy, przepadło.”
Powiedz
im, że to na co liczyłem byłoby:
niemożliwe, niemożliwe
niemożliwe, niemożliwe…”
**
Po prostu dziękuję tym, którzy zostali:)
sobota, 17 sierpnia 2013
Jednopart:"Soczi."
To nie jest kolejny
rozdział. To coś odrębnego. Oceńcie sami. Zainspirowały mnie LGP i kilka
łzawych piosenek, którymi karmiłam się wczoraj troche zbyt intensywnie ;)
„Mogę fruwać. Dzięki
tobie polecę jak daleko chce. Dzięki tobie dostrzegłam moje skrzydła.”
*
Spojrzałeś na mnie tylko
przez moment. Krótką chwilę. Małe ogniki w twoich oczach widziałam mimo
dzielącej nas odległości. Do teraz nie
wierzę, że te spojrzenie trwało tak krótko. Odczytałam z niego więcej emocji
niż bym chciała. Stworzyłam więcej pytań niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam, że
może stworzyć jedno spojrzenie. Patrzyłam jak zahipnotyzowana, aż ktoś zasłonił
mi twoją sylwetkę. Twój lekki, błąkający się na twarzy bez przerwy, niewinny
uśmiech i te spojrzenie odcisnęły na moim umyślę jakąś pieczę, niewidzialny
znak.
*
A więc poznałam Cię na
Uczelni.
Byłeś taki skupiony na słowach profesora, a ja tak
dziecinnie nie mogłam oderwać od Ciebie wzroku. Już wiedziałam, że jestem
zgubiona. Przecież nie mogłeś, a nawet nie miałeś prawa czuć tego, co ja.
Byliśmy z innych światów. Łączył nas kierunek studiów, które zresztą wybrałam z
braku lepszych pomysłów na życie.
Wtedy odwróciłeś wzrok.
Odchyliłeś głowę i czar rozlał się na
nasze życie. Coś na moment się zmieniło. Magiczny pył rozsypał się niezdarnie i
… chyba zakochaliśmy się.
*
Ostatniego dnia przed
twoim wyjazdem pojawiłeś się tylko na jednym wykładzie. Usiadłeś koło mnie i
dopiero, kiedy wyszeptałeś słowa powitania, zdałam sobie sprawę, jak bardzo
będę tęsknić. Już nie było tak, jak
wcześniej. Jak niecały miesiąc temu. Wtedy szalałam ze szczęścia na myśl, że
nasze spojrzenia, choć przez przypadek spotkają się w tej ogromnej Sali
wykładowej. Dziś bałam się, że to spojrzenie może być ostatnie. Nie chciałam
żyć bez uścisku twoich dłoń, bez zmrużonych powiek kiedy próbujesz rozszyfrować
moje słowa, dogłębniej niżbym chciała.
Zostanę sama.
Bardziej sama, niż
kiedykolwiek wcześniej.
Echo tych słów obijało
się w moim umyśle bezustannie.
Wykład mimo moich
modlitw minął niesłychanie szybko. Chwyciłam twoją wyciągniętą rękę i ociągając się odrobinkę, poszłam za tobą.
Zbyt dobrze wiedziałam dokąd zmierzamy. Prosto w kierunku rozstania. Krótkiego
bo krótkiego, ale pierwszego rozstania.
*
Ominęłam chyba pierwszy
konkurs w moim życiu. Nie potrafię powiedzieć dlaczego. To mógł być strach. Odtąd czytałam tylko wyniki w Internecie albo po prostu rodzice przekazywali mi
najważniejsze informacje.
Po uczelni chodziłam jak
struta. Wszystko było tak smętnie inne. Nie było Cię nigdzie, a jednak wszędzie
czułam Twoją obecność. To wprawiało mnie w paranoje. Krążyłam z sali do sali.
Pisałam, co zdołałam wyłapać na wykładzie. Wyssałeś ze mnie jakikolwiek sens
życia, radość czy energie. Nie było Ciebie, a ja czułam, że już nigdy nie
wrócisz. Że nigdy nie będzie tak samo.
Czasem chodziłam do
łazienki , zamykałam się tam na 1,5 godziny i płakałam, czując zamiast twoich
ciepłych ramion, jedynie zimną ścianę.
Nie dawałam rady.
Mijały godziny.
Dopiero wieczorem na
krótką chwilę odżywałam.
Wtedy dzwoniłeś.
- Jutro dam z siebie
więcej. Stęskniłem się ale wiesz jest tyle do zrobienia, nie mam czasu. Ten
pierwszy skok był kiepski. Wiem, że mi tego nie powiesz, ale to była
prowizorka, nie uwierzysz ale zamyśliłem się. Kompletnie spóźniłem odbicie i
trzasnąłem o bule.
Paplałeś przez całą
naszą rozmowę. Ja potrzebowałam twojego głosu, ty chwili wygadania. To była
wspólna korzyść. Trochę szkodliwa i niebezpieczna ale przyjemna. Przecież oboje
dostawaliśmy to, co zapragnęliśmy, prawda?
*
Potem wracałeś. Do
rodziny, na uczelnie i tysiące treningów. Spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, ile
się dało, ile zdołaliśmy wykraść. A kradliśmy, jakbyśmy nie mieli sumienia. Nie
narzekałam. Nie powinnam... STOP! Nie miałam prawa narzekać. Ważne, że byłeś.
*
Wygrałeś. Usłyszałam
wołania rodziców, kiedy akurat poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę.
Zostawiłam czajnik mimo, że ilość pary wydobywającej się z niego wskazywał, że
to już jego pora. Szklankę odruchowo chwyciłam w ręce i pobiegłam do salonu, do
rodziców, którzy stali rozemocjonowani przy telewizorze, z wypiekami na
policzkach i rozszerzonymi oczami z zaskoczenia.
- Wygrał! Twój chłopak
wygrał złoto!
Więcej nie słyszałam.
Ścisnęłam mocniej szklankę. Wygrał, wygrał!
Rozbeczałam się, jak
dziecko. Dławiłam się własnymi łzami, na zmianę ściskając tatę i mamę.
Gratulowali mi, jakbym to ja wygrała, jakbym to było moje marzenie. Wiem, że
byłam młoda i miałam prawo być naiwną, ale oni?
Wiek nie odzwierciedla
dojrzałości, zapamiętam to na zawsze.
*
Jadąc z nimi samochodem
nie potrafiłam rozmawiać. Oni za to paplali, jak opętani. Byli podekscytowani, że
będą mogli mu pogratulować osobiście. Ja po prostu chciałam przytulic go do
siebie i już nigdy nie oddać temu całemu światu, który od 3 dni mówił tylko o
nim. Byłam zazdrosna. Nikt nie powiedział, że będę dojrzała w tym wieku, nikt
nie powiedział też, że powinnam być dojrzała.
Potem dojechaliśmy na
lotnisko. Już przed budynkiem było dziwnie dużo ludzi. Nie wiem, co sobie
wyobrażałam. Nie mam pojęcia kto dał mi tyle nadziei, żeby sądzić, że mogę
widzieć go na osobności, żeby móc rzucić się mu na szyje, tak bez zbędnych
spojrzeń.
Ilość ludzi, którzy
trzymali w rękach biało-czerwone flagi, wiwatowali i z podnieceniem rozmawiali
o Nim odrobinę mnie przestraszył. Znów byłam tą samą dziewczyną z korytarza
naszej uczelni, zupełnie nie wierzącą, że ktoś taki może mnie zauważyć.
Spochmurniałam. Krzyki i
piski, które wypełniły moje uszy wyraźnie wskazywały, że już przybył. Byłam
zbyt niska, zbyt niewyraźna, żeby mógł mnie dostrzec. Moi rodzice pchali się do
przodu wierząc, że podejdzie do nich i powie, że się znają, że zagada z nimi
jakby nigdy nic, a cały świat dowie się o ich znajomości.
Mieli jakiś kompleks
niższości, nie wątpiłam w to już.
Ja wolałam stać na boku.
Oparłam się o ścianę i czekałam. Teraz był ich. Tylko ich. Należał do całego
świata. Musiałam po prostu poczekać, wierząc, że nastanie moment, w którym mnie
zobaczy.
I czekałam…
*
Te dwa tygodnie minęły
oszałamiająco szybko. Przez pierwsze dni chodził jak nakręcony. Jak człowiek
spełniony. Potem zaczął marzyć na nowo. Aby złoto na Olimpiadzie w Soczi traktować
jako początek.
Brał mnie ze sobą na
wywiady, spotkania ze sztabem, uroczyste gale. Ludzie z czasem zaczęli mnie
niebezpiecznie dostrzegać. W jednej
gazecie nawet napisali, że przyjaciółka złotego medalisty nie odstępuje go na
krok.
I fala ruszyła.
Osądzono mnie o
wszystko. Dosłownie o wszystko. Byłam wiedźmą pragnącą swoich pięciu minut
sławy, przebiegłą intrygantką uzależnioną od jego kasy i wykorzystującą biedaka.
Od razu stałam się tą złą. Nikt nie
zadał mi nawet jednego pytania, nie powiedział dlaczego to robią. Zrobili to
odruchowo, automatycznie skazali na wygnanie.
On dopóki mógł pocieszał mnie i próbował przekonać mnie do
bagatelizowania sprawy.
-Przecież nigdy nie
czytałaś tych kolorowych szmatławców, po co teraz to robisz?- przekonywał.
Czytałam bo moi rodzice
mi je podrzucali. Kazali więcej się uśmiechać, ładniej ubierać i unosić wyżej
głowę. A przecież powinni powiedzieć coś innego, powinni pocieszyć mnie,
doradzić i z ciepłym uśmiechem zachęcić do szczerej rozmowy. Nie zrobili nic.
Byli dumni. Bo ich przyszły zięć, jak często powtarzali, brylował w mediach i
na skoczni z takim samym blaskiem. Jego gwiazda świeciła, moja gasła po cichu.
*
Marzec. Przyjechał wczoraj wieczorem. Dzwonił dziś po
południu. Rozmawialiśmy krótko. Spieszyłam się na wykład, on na spotkanie u
prezydenta.
To chyba wszystko na
temat, jeśli chodzi o marzec.
*
Nigdy nie krzyczałam i
nie zamierzałam tego zmieniać. Nawet artykuł z tą sławną celebrytką nie mógł
doprowadzić mnie do ostateczności. Po
prostu rzuciłam w niego tym kolorowym pisemkiem, słysząc w tle szloch mojej
matki, a później wyszłam z domu
zostawiając ich idola z nimi.
Nie gonił mnie. A ja nie
próbowałam go wybielić. Chyba wszystko było już jasne, prawda?
*
Ze sporym opóźnieniem
wysłał mi list. Był początek maja, a ja ze łzami w oczach gniotłam niczego
winną kartkę. Pisał, że nigdy mnie nie zdradził. Nic nie zrobił. Tłumaczył się.
Na końcu dodał tylko, że coś poczuł. Chyba zapomniał dopisać, że do mnie.
Nie. Przecież on nie mówił o mnie.
*
Media zaczynały o mnie
zapominać. Moja skrzynka e-mailowa z dnia na dzień miała więcej reklam niż wiadomości z groźbami i ostrzeżeniami. Nie
tęskniłam za nimi. Ta cisza w domu sprawiała, że chciałam zacząć krzyczeć.
Rodzice byli obrażeni już od wielu tygodni.
Pełne wsparcie,
oczywiście.
*
Gorące letnie powietrze
przywiało mnie na dworzec. Był sierpień, a ja pakowałam swoją torbę do schowka w autobusie.
Rodziców pożegnałam w domu, a tu przybyłam sama. Nasze relacje były
wystarczająco złe. Ciągle czułam w ich tonie głosu jakiś żal. Mieli do mnie
pretensje, choć sama nie mogłam zrozumieć, o co.
Autobus po chwili zaczął
ruszać, a ja w nim.
I w tedy dostrzegłam
Twoją twarz . Patrzyłeś na mnie, ale w Twoich oczach nie było już tych
radosnych iskierek, jakie dostrzegłam, gdy pierwszy raz nasze spojrzenia się
spotkały.
To był ułamek sekundy, a
jednak byłam wdzięczna, że znaczyłam dla Ciebie wystarczająco duża, aby móc otrzymać
pożegnanie, choć takie…
*
Dziś nawet nie mam do Ciebie
żalu.
Naprawdę nie wiem,
dlaczego tak na mnie spojrzałeś. Nie byłam nikim wyjątkowym, nikim
wyróżniającym się w otoczeniu tych wszystkich wymodelowanych piękności. To
kolejne pytanie. I kolejny brak odpowiedzi. Spojrzałeś na mnie mimo, że tuż
obok mnie stały długonogie kusicielki, o włosach wszystkich kolorów tęczy. Mimo
to spojrzałeś na mnie. Myślałam, że
sobie kpisz. Że ranienie mnie sprawia ci jakąś skrywaną wewnątrz satysfakcje,
że chełpisz się, naciągając swoje ego do granic możliwości.
Dopiero kiedy usiadłeś
tuż przede mną, zaczęłam wierzyć. Wchodziłeś jako jeden z pierwszych chłopaków,
a mimo to wybrałeś właśnie te miejsce. Może lubiłeś oglądać widoki za oknem,
może zimą lubiłeś wygrzać się przy grzejnikach. Gdzieś w środku wiedziałam, że
to nie to. Moje wnętrze tańczyło jak narty w wichurę, jak miliony flag przed
skokiem swojego rodaka.
Byłam zgubiona. Na
zawsze i nieodwracalnie.
Ale czy to teraz było
ważne? Co takiego oznaczało sformułowanie ‘na zawsze’, kiedy moje życie mogło
za chwilę na moment zapłonąć ogniem dzikim i nieprzewidywalnym?
Tu i teraz. I nigdy tego
nie żałować.
Może to głupie ale dało mi to wspomnienia, które nie
da się wypisać na kartce i wmówić, że to
było moje życie. To było prawdziwe.
Taka moja prawdziwie
nierealna, fikcyjna na jawie, ulotna ale wieczna chwila.
Zakończona, tyle wiem na
pewno. Wszystko się kończy więc rozpacz nie jest wskazana. Wszystko ma swoją
datę ważności więc nie ma, co otwierać oczy ze zdziwienia.
Jeśli żyjesz, prawdziwie
oddajesz się rzeczywistości, w której oddychasz, zrozumiesz. Uwierzysz.
Uśmiechniesz się tak, jak ja lekko na wspomnienie tych chwil, a później
pójdziesz dalej. Po prostu przejdziesz dalej…
*
Dzięki Tobie i naszej
krótkiej przygodzie dziś jestem szczęśliwa, mam pracę i studia dziesiątki
kilometrów od mojego miejsca urodzenia. Wiem już kim jestem. I z uśmiechem
odczytuje wiadomości w Internecie o Twoich sukcesach.
I wiesz… Naprawdę
niczego nie żałuję.
Subskrybuj:
Posty (Atom)