sobota, 17 sierpnia 2013

Jednopart:"Soczi."


To nie jest kolejny rozdział. To coś odrębnego. Oceńcie sami. Zainspirowały mnie LGP i kilka łzawych piosenek, którymi karmiłam się wczoraj troche zbyt intensywnie ;)
„Mogę fruwać. Dzięki tobie polecę jak daleko chce. Dzięki tobie dostrzegłam moje skrzydła.”
*
Spojrzałeś na mnie tylko przez moment. Krótką chwilę. Małe ogniki w twoich oczach widziałam mimo dzielącej nas  odległości. Do teraz nie wierzę, że te spojrzenie trwało tak krótko. Odczytałam z niego więcej emocji niż bym chciała. Stworzyłam więcej pytań niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam, że może stworzyć jedno spojrzenie. Patrzyłam jak zahipnotyzowana, aż ktoś zasłonił mi twoją sylwetkę. Twój lekki, błąkający się na twarzy bez przerwy, niewinny uśmiech i te spojrzenie odcisnęły na moim umyślę jakąś pieczę, niewidzialny znak.
*
A więc poznałam Cię na Uczelni.
Byłeś  taki skupiony na słowach profesora, a ja tak dziecinnie nie mogłam oderwać od Ciebie wzroku. Już wiedziałam, że jestem zgubiona. Przecież nie mogłeś, a nawet nie miałeś prawa czuć tego, co ja. Byliśmy z innych światów. Łączył nas kierunek studiów, które zresztą wybrałam z braku lepszych pomysłów na życie.
Wtedy odwróciłeś wzrok. Odchyliłeś głowę  i czar rozlał się na nasze życie. Coś na moment się zmieniło. Magiczny pył rozsypał się niezdarnie i … chyba zakochaliśmy się.
*
Ostatniego dnia przed twoim wyjazdem pojawiłeś się tylko na jednym wykładzie. Usiadłeś koło mnie i dopiero, kiedy wyszeptałeś słowa powitania, zdałam sobie sprawę, jak bardzo będę tęsknić.  Już nie było tak, jak wcześniej. Jak niecały miesiąc temu. Wtedy szalałam ze szczęścia na myśl, że nasze spojrzenia, choć przez przypadek spotkają się w tej ogromnej Sali wykładowej. Dziś bałam się, że to spojrzenie może być ostatnie. Nie chciałam żyć bez uścisku twoich dłoń, bez zmrużonych powiek kiedy próbujesz rozszyfrować moje słowa, dogłębniej niżbym chciała.
Zostanę sama.
Bardziej sama, niż kiedykolwiek wcześniej.
Echo tych słów obijało się w moim umyśle bezustannie.
Wykład mimo moich modlitw minął niesłychanie szybko. Chwyciłam twoją wyciągniętą rękę i  ociągając się odrobinkę, poszłam za tobą. Zbyt dobrze wiedziałam dokąd zmierzamy. Prosto w kierunku rozstania. Krótkiego bo krótkiego, ale pierwszego rozstania.
*
Ominęłam chyba pierwszy konkurs w moim życiu. Nie potrafię powiedzieć dlaczego. To mógł być strach.  Odtąd czytałam tylko wyniki w Internecie albo  po prostu rodzice przekazywali mi najważniejsze informacje.
Po uczelni chodziłam jak struta. Wszystko było tak smętnie inne. Nie było Cię nigdzie, a jednak wszędzie czułam Twoją obecność. To wprawiało mnie w paranoje. Krążyłam z sali do sali. Pisałam, co zdołałam wyłapać na wykładzie. Wyssałeś ze mnie jakikolwiek sens życia, radość czy energie. Nie było Ciebie, a ja czułam, że już nigdy nie wrócisz. Że nigdy nie będzie tak samo.
Czasem chodziłam do łazienki , zamykałam się tam na 1,5 godziny i płakałam, czując zamiast twoich ciepłych ramion, jedynie zimną ścianę.
Nie dawałam rady.
Mijały godziny.
Dopiero wieczorem na krótką chwilę odżywałam.
Wtedy dzwoniłeś.
- Jutro dam z siebie więcej. Stęskniłem się ale wiesz jest tyle do zrobienia, nie mam czasu. Ten pierwszy skok był kiepski. Wiem, że mi tego nie powiesz, ale to była prowizorka, nie uwierzysz ale zamyśliłem się. Kompletnie spóźniłem odbicie i trzasnąłem o bule.
Paplałeś przez całą naszą rozmowę. Ja potrzebowałam twojego głosu, ty chwili wygadania. To była wspólna korzyść. Trochę szkodliwa i niebezpieczna ale przyjemna. Przecież oboje dostawaliśmy to, co zapragnęliśmy, prawda?
*
Potem wracałeś. Do rodziny, na uczelnie i tysiące treningów. Spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, ile się dało, ile zdołaliśmy wykraść. A kradliśmy, jakbyśmy nie mieli sumienia. Nie narzekałam. Nie powinnam... STOP! Nie miałam prawa narzekać. Ważne, że byłeś.
*
Wygrałeś. Usłyszałam wołania rodziców, kiedy akurat poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę. Zostawiłam czajnik mimo, że ilość pary wydobywającej się z niego wskazywał, że to już jego pora. Szklankę odruchowo chwyciłam w ręce i pobiegłam do salonu, do rodziców, którzy stali rozemocjonowani przy telewizorze, z wypiekami na policzkach i rozszerzonymi oczami z zaskoczenia.
- Wygrał! Twój chłopak wygrał złoto!
Więcej nie słyszałam. Ścisnęłam mocniej szklankę. Wygrał, wygrał!
Rozbeczałam się, jak dziecko. Dławiłam się własnymi łzami, na zmianę ściskając tatę i mamę. Gratulowali mi, jakbym to ja wygrała, jakbym to było moje marzenie. Wiem, że byłam młoda i miałam prawo być naiwną, ale oni?
Wiek nie odzwierciedla dojrzałości, zapamiętam to na zawsze.
*
Jadąc z nimi samochodem nie potrafiłam rozmawiać. Oni za to paplali, jak opętani. Byli podekscytowani, że będą mogli mu pogratulować osobiście. Ja po prostu chciałam przytulic go do siebie i już nigdy nie oddać temu całemu światu, który od 3 dni mówił tylko o nim. Byłam zazdrosna. Nikt nie powiedział, że będę dojrzała w tym wieku, nikt nie powiedział też, że powinnam być dojrzała.
Potem dojechaliśmy na lotnisko. Już przed budynkiem było dziwnie dużo ludzi. Nie wiem, co sobie wyobrażałam. Nie mam pojęcia kto dał mi tyle nadziei, żeby sądzić, że mogę widzieć go na osobności, żeby móc rzucić się mu na szyje, tak bez zbędnych spojrzeń.
Ilość ludzi, którzy trzymali w rękach biało-czerwone flagi, wiwatowali i z podnieceniem rozmawiali o Nim odrobinę mnie przestraszył. Znów byłam tą samą dziewczyną z korytarza naszej uczelni, zupełnie nie wierzącą, że ktoś taki może mnie zauważyć.
Spochmurniałam. Krzyki i piski, które wypełniły moje uszy wyraźnie wskazywały, że już przybył. Byłam zbyt niska, zbyt niewyraźna, żeby mógł mnie dostrzec. Moi rodzice pchali się do przodu wierząc, że podejdzie do nich i powie, że się znają, że zagada z nimi jakby nigdy nic, a cały świat dowie się o ich znajomości.
Mieli jakiś kompleks niższości, nie wątpiłam w to już.
Ja wolałam stać na boku.
Oparłam  się o ścianę i czekałam.  Teraz był ich. Tylko ich. Należał do całego świata. Musiałam po prostu poczekać, wierząc, że nastanie moment, w którym mnie zobaczy.
I czekałam…
*
Te dwa tygodnie minęły oszałamiająco szybko. Przez pierwsze dni chodził jak nakręcony. Jak człowiek spełniony. Potem zaczął marzyć na nowo. Aby złoto na Olimpiadzie w Soczi traktować jako początek.
Brał mnie ze sobą na wywiady, spotkania ze sztabem, uroczyste gale. Ludzie z czasem zaczęli mnie niebezpiecznie dostrzegać.  W jednej gazecie nawet napisali, że przyjaciółka złotego medalisty nie odstępuje go na krok.
I fala ruszyła.
Osądzono mnie o wszystko. Dosłownie o wszystko. Byłam wiedźmą pragnącą swoich pięciu minut sławy, przebiegłą intrygantką uzależnioną od jego kasy i wykorzystującą biedaka. Od razu  stałam się tą złą. Nikt nie zadał mi nawet jednego pytania, nie powiedział dlaczego to robią. Zrobili to odruchowo, automatycznie skazali na wygnanie.  On dopóki mógł pocieszał mnie i próbował przekonać mnie do bagatelizowania sprawy. 
-Przecież nigdy nie czytałaś tych kolorowych szmatławców, po co teraz to robisz?- przekonywał.
Czytałam bo moi rodzice mi je podrzucali. Kazali więcej się uśmiechać, ładniej ubierać i unosić wyżej głowę. A przecież powinni powiedzieć coś innego, powinni pocieszyć mnie, doradzić i z ciepłym uśmiechem zachęcić do szczerej rozmowy. Nie zrobili nic. Byli dumni. Bo ich przyszły zięć, jak często powtarzali, brylował w mediach i na skoczni z takim samym blaskiem. Jego gwiazda świeciła, moja gasła po cichu.
*

Marzec.  Przyjechał wczoraj wieczorem. Dzwonił dziś po południu. Rozmawialiśmy krótko. Spieszyłam się na wykład, on na spotkanie u prezydenta. 
To chyba wszystko na temat, jeśli chodzi o marzec.
*
Nigdy nie krzyczałam i nie zamierzałam tego zmieniać. Nawet artykuł z tą sławną celebrytką nie mógł doprowadzić mnie do ostateczności.  Po prostu rzuciłam w niego tym kolorowym pisemkiem, słysząc w tle szloch mojej matki, a  później wyszłam z domu zostawiając ich idola z nimi.
Nie gonił mnie. A ja nie próbowałam go wybielić. Chyba wszystko było już jasne, prawda?
*
Ze sporym opóźnieniem wysłał mi list. Był początek maja, a ja ze łzami w oczach gniotłam niczego winną kartkę. Pisał, że nigdy mnie nie zdradził. Nic nie zrobił. Tłumaczył się. Na końcu dodał tylko, że coś poczuł. Chyba zapomniał dopisać, że do mnie.
Nie.  Przecież on nie mówił o mnie.
*
Media zaczynały o mnie zapominać. Moja skrzynka e-mailowa z dnia na dzień miała więcej reklam  niż wiadomości z groźbami i ostrzeżeniami. Nie tęskniłam za nimi. Ta cisza w domu sprawiała, że chciałam zacząć krzyczeć. Rodzice byli obrażeni już od wielu tygodni.
Pełne wsparcie, oczywiście.
*
Gorące letnie powietrze przywiało mnie na dworzec. Był sierpień, a ja  pakowałam swoją torbę do schowka w autobusie. Rodziców pożegnałam w domu, a tu przybyłam sama. Nasze relacje były wystarczająco złe. Ciągle czułam w ich tonie głosu jakiś żal. Mieli do mnie pretensje, choć sama nie mogłam zrozumieć, o co.
Autobus po chwili zaczął ruszać, a ja w nim.
I w tedy dostrzegłam Twoją twarz . Patrzyłeś na mnie, ale w Twoich oczach nie było już tych radosnych iskierek, jakie dostrzegłam,  gdy pierwszy raz nasze spojrzenia się spotkały.
To był ułamek sekundy, a jednak byłam wdzięczna, że znaczyłam dla Ciebie wystarczająco duża, aby móc otrzymać pożegnanie, choć takie…
*
Dziś nawet nie mam do Ciebie żalu.
Naprawdę nie wiem, dlaczego tak na mnie spojrzałeś. Nie byłam nikim wyjątkowym, nikim wyróżniającym się w otoczeniu tych wszystkich wymodelowanych piękności. To kolejne pytanie. I kolejny brak odpowiedzi. Spojrzałeś na mnie mimo, że tuż obok mnie stały długonogie kusicielki, o włosach wszystkich kolorów tęczy. Mimo to spojrzałeś na mnie.  Myślałam, że sobie kpisz. Że ranienie mnie sprawia ci jakąś skrywaną wewnątrz satysfakcje, że chełpisz się, naciągając swoje ego do granic możliwości.
Dopiero kiedy usiadłeś tuż przede mną, zaczęłam wierzyć. Wchodziłeś jako jeden z pierwszych chłopaków, a mimo to wybrałeś właśnie te miejsce. Może lubiłeś oglądać widoki za oknem, może zimą lubiłeś wygrzać się przy grzejnikach. Gdzieś w środku wiedziałam, że to nie to. Moje wnętrze tańczyło jak narty w wichurę, jak miliony flag przed skokiem swojego rodaka.
Byłam zgubiona. Na zawsze i nieodwracalnie. 
Ale czy to teraz było ważne? Co takiego oznaczało sformułowanie ‘na zawsze’, kiedy moje życie mogło za chwilę na moment zapłonąć ogniem dzikim i nieprzewidywalnym?
Tu i teraz. I nigdy tego nie żałować.
Może to  głupie ale dało mi to wspomnienia, które nie da się wypisać  na kartce i wmówić, że to było moje życie. To było prawdziwe. 
Taka moja prawdziwie nierealna, fikcyjna na jawie, ulotna ale wieczna chwila.
Zakończona, tyle wiem na pewno. Wszystko się kończy więc rozpacz nie jest wskazana. Wszystko ma swoją datę ważności więc nie ma, co otwierać oczy ze zdziwienia.
Jeśli żyjesz, prawdziwie oddajesz się rzeczywistości, w której oddychasz, zrozumiesz. Uwierzysz. Uśmiechniesz się tak, jak ja lekko na wspomnienie tych chwil, a później pójdziesz dalej. Po prostu przejdziesz dalej…

*
Dzięki Tobie i naszej krótkiej przygodzie dziś jestem szczęśliwa, mam pracę i studia dziesiątki kilometrów od mojego miejsca urodzenia. Wiem już kim jestem. I z uśmiechem odczytuje wiadomości w Internecie o Twoich sukcesach.
I wiesz… Naprawdę niczego nie żałuję.

3 komentarze:

  1. Ojej!
    Lubię takie jednopartówki przepełnione milionami filozoficznymi przemyśleniami.
    Pierwsze zauroczenie, pierwsza miłość i pierwsze schody, który okazały się być gwoździem do trumny...
    Nie wiem co więcej powiedzieć, oprócz tego, że naprawdę mi się spodobało! :)
    Zresztą sama wiesz, jestem fanką twojej twórczości i ty o tym dobrze wiesz!
    Buziaki i pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedno słowo - majstersztyk :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne to jest!
    Ty jesteś świetna! ;)
    Ja nie wiem... jak Ty to robisz, że piszesz tak wspaniale??
    Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń