To nie jest kolejny
rozdział. To coś odrębnego. Oceńcie sami. Zainspirowały mnie LGP i kilka
łzawych piosenek, którymi karmiłam się wczoraj troche zbyt intensywnie ;)
„Mogę fruwać. Dzięki
tobie polecę jak daleko chce. Dzięki tobie dostrzegłam moje skrzydła.”
*
Spojrzałeś na mnie tylko
przez moment. Krótką chwilę. Małe ogniki w twoich oczach widziałam mimo
dzielącej nas odległości. Do teraz nie
wierzę, że te spojrzenie trwało tak krótko. Odczytałam z niego więcej emocji
niż bym chciała. Stworzyłam więcej pytań niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam, że
może stworzyć jedno spojrzenie. Patrzyłam jak zahipnotyzowana, aż ktoś zasłonił
mi twoją sylwetkę. Twój lekki, błąkający się na twarzy bez przerwy, niewinny
uśmiech i te spojrzenie odcisnęły na moim umyślę jakąś pieczę, niewidzialny
znak.
*
A więc poznałam Cię na
Uczelni.
Byłeś taki skupiony na słowach profesora, a ja tak
dziecinnie nie mogłam oderwać od Ciebie wzroku. Już wiedziałam, że jestem
zgubiona. Przecież nie mogłeś, a nawet nie miałeś prawa czuć tego, co ja.
Byliśmy z innych światów. Łączył nas kierunek studiów, które zresztą wybrałam z
braku lepszych pomysłów na życie.
Wtedy odwróciłeś wzrok.
Odchyliłeś głowę i czar rozlał się na
nasze życie. Coś na moment się zmieniło. Magiczny pył rozsypał się niezdarnie i
… chyba zakochaliśmy się.
*
Ostatniego dnia przed
twoim wyjazdem pojawiłeś się tylko na jednym wykładzie. Usiadłeś koło mnie i
dopiero, kiedy wyszeptałeś słowa powitania, zdałam sobie sprawę, jak bardzo
będę tęsknić. Już nie było tak, jak
wcześniej. Jak niecały miesiąc temu. Wtedy szalałam ze szczęścia na myśl, że
nasze spojrzenia, choć przez przypadek spotkają się w tej ogromnej Sali
wykładowej. Dziś bałam się, że to spojrzenie może być ostatnie. Nie chciałam
żyć bez uścisku twoich dłoń, bez zmrużonych powiek kiedy próbujesz rozszyfrować
moje słowa, dogłębniej niżbym chciała.
Zostanę sama.
Bardziej sama, niż
kiedykolwiek wcześniej.
Echo tych słów obijało
się w moim umyśle bezustannie.
Wykład mimo moich
modlitw minął niesłychanie szybko. Chwyciłam twoją wyciągniętą rękę i ociągając się odrobinkę, poszłam za tobą.
Zbyt dobrze wiedziałam dokąd zmierzamy. Prosto w kierunku rozstania. Krótkiego
bo krótkiego, ale pierwszego rozstania.
*
Ominęłam chyba pierwszy
konkurs w moim życiu. Nie potrafię powiedzieć dlaczego. To mógł być strach. Odtąd czytałam tylko wyniki w Internecie albo po prostu rodzice przekazywali mi
najważniejsze informacje.
Po uczelni chodziłam jak
struta. Wszystko było tak smętnie inne. Nie było Cię nigdzie, a jednak wszędzie
czułam Twoją obecność. To wprawiało mnie w paranoje. Krążyłam z sali do sali.
Pisałam, co zdołałam wyłapać na wykładzie. Wyssałeś ze mnie jakikolwiek sens
życia, radość czy energie. Nie było Ciebie, a ja czułam, że już nigdy nie
wrócisz. Że nigdy nie będzie tak samo.
Czasem chodziłam do
łazienki , zamykałam się tam na 1,5 godziny i płakałam, czując zamiast twoich
ciepłych ramion, jedynie zimną ścianę.
Nie dawałam rady.
Mijały godziny.
Dopiero wieczorem na
krótką chwilę odżywałam.
Wtedy dzwoniłeś.
- Jutro dam z siebie
więcej. Stęskniłem się ale wiesz jest tyle do zrobienia, nie mam czasu. Ten
pierwszy skok był kiepski. Wiem, że mi tego nie powiesz, ale to była
prowizorka, nie uwierzysz ale zamyśliłem się. Kompletnie spóźniłem odbicie i
trzasnąłem o bule.
Paplałeś przez całą
naszą rozmowę. Ja potrzebowałam twojego głosu, ty chwili wygadania. To była
wspólna korzyść. Trochę szkodliwa i niebezpieczna ale przyjemna. Przecież oboje
dostawaliśmy to, co zapragnęliśmy, prawda?
*
Potem wracałeś. Do
rodziny, na uczelnie i tysiące treningów. Spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, ile
się dało, ile zdołaliśmy wykraść. A kradliśmy, jakbyśmy nie mieli sumienia. Nie
narzekałam. Nie powinnam... STOP! Nie miałam prawa narzekać. Ważne, że byłeś.
*
Wygrałeś. Usłyszałam
wołania rodziców, kiedy akurat poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę.
Zostawiłam czajnik mimo, że ilość pary wydobywającej się z niego wskazywał, że
to już jego pora. Szklankę odruchowo chwyciłam w ręce i pobiegłam do salonu, do
rodziców, którzy stali rozemocjonowani przy telewizorze, z wypiekami na
policzkach i rozszerzonymi oczami z zaskoczenia.
- Wygrał! Twój chłopak
wygrał złoto!
Więcej nie słyszałam.
Ścisnęłam mocniej szklankę. Wygrał, wygrał!
Rozbeczałam się, jak
dziecko. Dławiłam się własnymi łzami, na zmianę ściskając tatę i mamę.
Gratulowali mi, jakbym to ja wygrała, jakbym to było moje marzenie. Wiem, że
byłam młoda i miałam prawo być naiwną, ale oni?
Wiek nie odzwierciedla
dojrzałości, zapamiętam to na zawsze.
*
Jadąc z nimi samochodem
nie potrafiłam rozmawiać. Oni za to paplali, jak opętani. Byli podekscytowani, że
będą mogli mu pogratulować osobiście. Ja po prostu chciałam przytulic go do
siebie i już nigdy nie oddać temu całemu światu, który od 3 dni mówił tylko o
nim. Byłam zazdrosna. Nikt nie powiedział, że będę dojrzała w tym wieku, nikt
nie powiedział też, że powinnam być dojrzała.
Potem dojechaliśmy na
lotnisko. Już przed budynkiem było dziwnie dużo ludzi. Nie wiem, co sobie
wyobrażałam. Nie mam pojęcia kto dał mi tyle nadziei, żeby sądzić, że mogę
widzieć go na osobności, żeby móc rzucić się mu na szyje, tak bez zbędnych
spojrzeń.
Ilość ludzi, którzy
trzymali w rękach biało-czerwone flagi, wiwatowali i z podnieceniem rozmawiali
o Nim odrobinę mnie przestraszył. Znów byłam tą samą dziewczyną z korytarza
naszej uczelni, zupełnie nie wierzącą, że ktoś taki może mnie zauważyć.
Spochmurniałam. Krzyki i
piski, które wypełniły moje uszy wyraźnie wskazywały, że już przybył. Byłam
zbyt niska, zbyt niewyraźna, żeby mógł mnie dostrzec. Moi rodzice pchali się do
przodu wierząc, że podejdzie do nich i powie, że się znają, że zagada z nimi
jakby nigdy nic, a cały świat dowie się o ich znajomości.
Mieli jakiś kompleks
niższości, nie wątpiłam w to już.
Ja wolałam stać na boku.
Oparłam się o ścianę i czekałam. Teraz był ich. Tylko ich. Należał do całego
świata. Musiałam po prostu poczekać, wierząc, że nastanie moment, w którym mnie
zobaczy.
I czekałam…
*
Te dwa tygodnie minęły
oszałamiająco szybko. Przez pierwsze dni chodził jak nakręcony. Jak człowiek
spełniony. Potem zaczął marzyć na nowo. Aby złoto na Olimpiadzie w Soczi traktować
jako początek.
Brał mnie ze sobą na
wywiady, spotkania ze sztabem, uroczyste gale. Ludzie z czasem zaczęli mnie
niebezpiecznie dostrzegać. W jednej
gazecie nawet napisali, że przyjaciółka złotego medalisty nie odstępuje go na
krok.
I fala ruszyła.
Osądzono mnie o
wszystko. Dosłownie o wszystko. Byłam wiedźmą pragnącą swoich pięciu minut
sławy, przebiegłą intrygantką uzależnioną od jego kasy i wykorzystującą biedaka.
Od razu stałam się tą złą. Nikt nie
zadał mi nawet jednego pytania, nie powiedział dlaczego to robią. Zrobili to
odruchowo, automatycznie skazali na wygnanie.
On dopóki mógł pocieszał mnie i próbował przekonać mnie do
bagatelizowania sprawy.
-Przecież nigdy nie
czytałaś tych kolorowych szmatławców, po co teraz to robisz?- przekonywał.
Czytałam bo moi rodzice
mi je podrzucali. Kazali więcej się uśmiechać, ładniej ubierać i unosić wyżej
głowę. A przecież powinni powiedzieć coś innego, powinni pocieszyć mnie,
doradzić i z ciepłym uśmiechem zachęcić do szczerej rozmowy. Nie zrobili nic.
Byli dumni. Bo ich przyszły zięć, jak często powtarzali, brylował w mediach i
na skoczni z takim samym blaskiem. Jego gwiazda świeciła, moja gasła po cichu.
*
Marzec. Przyjechał wczoraj wieczorem. Dzwonił dziś po
południu. Rozmawialiśmy krótko. Spieszyłam się na wykład, on na spotkanie u
prezydenta.
To chyba wszystko na
temat, jeśli chodzi o marzec.
*
Nigdy nie krzyczałam i
nie zamierzałam tego zmieniać. Nawet artykuł z tą sławną celebrytką nie mógł
doprowadzić mnie do ostateczności. Po
prostu rzuciłam w niego tym kolorowym pisemkiem, słysząc w tle szloch mojej
matki, a później wyszłam z domu
zostawiając ich idola z nimi.
Nie gonił mnie. A ja nie
próbowałam go wybielić. Chyba wszystko było już jasne, prawda?
*
Ze sporym opóźnieniem
wysłał mi list. Był początek maja, a ja ze łzami w oczach gniotłam niczego
winną kartkę. Pisał, że nigdy mnie nie zdradził. Nic nie zrobił. Tłumaczył się.
Na końcu dodał tylko, że coś poczuł. Chyba zapomniał dopisać, że do mnie.
Nie. Przecież on nie mówił o mnie.
*
Media zaczynały o mnie
zapominać. Moja skrzynka e-mailowa z dnia na dzień miała więcej reklam niż wiadomości z groźbami i ostrzeżeniami. Nie
tęskniłam za nimi. Ta cisza w domu sprawiała, że chciałam zacząć krzyczeć.
Rodzice byli obrażeni już od wielu tygodni.
Pełne wsparcie,
oczywiście.
*
Gorące letnie powietrze
przywiało mnie na dworzec. Był sierpień, a ja pakowałam swoją torbę do schowka w autobusie.
Rodziców pożegnałam w domu, a tu przybyłam sama. Nasze relacje były
wystarczająco złe. Ciągle czułam w ich tonie głosu jakiś żal. Mieli do mnie
pretensje, choć sama nie mogłam zrozumieć, o co.
Autobus po chwili zaczął
ruszać, a ja w nim.
I w tedy dostrzegłam
Twoją twarz . Patrzyłeś na mnie, ale w Twoich oczach nie było już tych
radosnych iskierek, jakie dostrzegłam, gdy pierwszy raz nasze spojrzenia się
spotkały.
To był ułamek sekundy, a
jednak byłam wdzięczna, że znaczyłam dla Ciebie wystarczająco duża, aby móc otrzymać
pożegnanie, choć takie…
*
Dziś nawet nie mam do Ciebie
żalu.
Naprawdę nie wiem,
dlaczego tak na mnie spojrzałeś. Nie byłam nikim wyjątkowym, nikim
wyróżniającym się w otoczeniu tych wszystkich wymodelowanych piękności. To
kolejne pytanie. I kolejny brak odpowiedzi. Spojrzałeś na mnie mimo, że tuż
obok mnie stały długonogie kusicielki, o włosach wszystkich kolorów tęczy. Mimo
to spojrzałeś na mnie. Myślałam, że
sobie kpisz. Że ranienie mnie sprawia ci jakąś skrywaną wewnątrz satysfakcje,
że chełpisz się, naciągając swoje ego do granic możliwości.
Dopiero kiedy usiadłeś
tuż przede mną, zaczęłam wierzyć. Wchodziłeś jako jeden z pierwszych chłopaków,
a mimo to wybrałeś właśnie te miejsce. Może lubiłeś oglądać widoki za oknem,
może zimą lubiłeś wygrzać się przy grzejnikach. Gdzieś w środku wiedziałam, że
to nie to. Moje wnętrze tańczyło jak narty w wichurę, jak miliony flag przed
skokiem swojego rodaka.
Byłam zgubiona. Na
zawsze i nieodwracalnie.
Ale czy to teraz było
ważne? Co takiego oznaczało sformułowanie ‘na zawsze’, kiedy moje życie mogło
za chwilę na moment zapłonąć ogniem dzikim i nieprzewidywalnym?
Tu i teraz. I nigdy tego
nie żałować.
Może to głupie ale dało mi to wspomnienia, które nie
da się wypisać na kartce i wmówić, że to
było moje życie. To było prawdziwe.
Taka moja prawdziwie
nierealna, fikcyjna na jawie, ulotna ale wieczna chwila.
Zakończona, tyle wiem na
pewno. Wszystko się kończy więc rozpacz nie jest wskazana. Wszystko ma swoją
datę ważności więc nie ma, co otwierać oczy ze zdziwienia.
Jeśli żyjesz, prawdziwie
oddajesz się rzeczywistości, w której oddychasz, zrozumiesz. Uwierzysz.
Uśmiechniesz się tak, jak ja lekko na wspomnienie tych chwil, a później
pójdziesz dalej. Po prostu przejdziesz dalej…
*
Dzięki Tobie i naszej
krótkiej przygodzie dziś jestem szczęśliwa, mam pracę i studia dziesiątki
kilometrów od mojego miejsca urodzenia. Wiem już kim jestem. I z uśmiechem
odczytuje wiadomości w Internecie o Twoich sukcesach.
I wiesz… Naprawdę
niczego nie żałuję.
Ojej!
OdpowiedzUsuńLubię takie jednopartówki przepełnione milionami filozoficznymi przemyśleniami.
Pierwsze zauroczenie, pierwsza miłość i pierwsze schody, który okazały się być gwoździem do trumny...
Nie wiem co więcej powiedzieć, oprócz tego, że naprawdę mi się spodobało! :)
Zresztą sama wiesz, jestem fanką twojej twórczości i ty o tym dobrze wiesz!
Buziaki i pozdrawiam! <3
Jedno słowo - majstersztyk :)))
OdpowiedzUsuńŚwietne to jest!
OdpowiedzUsuńTy jesteś świetna! ;)
Ja nie wiem... jak Ty to robisz, że piszesz tak wspaniale??
Pozdrawiam. ;)