czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział V



„Ludzie lubią komplikować sobie życie, jakby już samo w sobie nie było wystarczająco skomplikowane.”(Carlos Ruiz Zafon)

                Czasem naprawdę warto. Bywa, że budzisz się rano i wiesz, że to ten dzień, ta chwila. Wszystko w twoich dwóch, niby magicznych, dłoniach. Zaraz po tym rzeczywistość ofiarowuje ci brutalnego liścia, prosto w  policzek. Twoja godność cierpi, ale bardziej masz za złe sobie, że na to wszystko pozwoliłeś. Pojawiają się wyrzuty sumienia, wątpliwości i inne uczucia, z którymi walczyć jest zbyt trudno.

                Dokładnie tak, czuje się teraz. Patrzę w dal, w niewielkie okno. Chcę wchłonąć  ten krajobraz, tą biel i moc płynącą z tych gór. Tylko one mają dać mi ukojenie. Na niczym, ani na nikim innym nie spoczywa teraz taka odpowiedzialność, jak na tych pięknych Tatrach.

                Boję się nawet mrugać żeby go nie obudzić. Najważniejsze mają być te góry, zero myśli, uczuć i innych paranoi. Zamykam powieki natychmiast, kiedy On się porusza. Cieszę się, że moje serce nie wydaje dźwięku, w innym przypadku wrzeszczałoby z rozpaczy, aż do czasu, kiedy wszystkie szyby by nie pękły. Dopiero ta malutka nutka dramatyzmu mogłaby dać mi zapewne ukojenie. Teraz to nieistotne, nie ważne.

                Czuję, jak siada gwałtownie na łóżku i cicho klnie.

Jest taki przewidywalny…

Choć gdzieś głęboko liczyłam na inną reakcję, ale to nie ważne. Zapewne nie wie, czy wpaść w furię czy w histerię. Gorzką pigułkę pozostawiam na później, chcę być całkowicie skupiona na mojej grze w „śpiącą królewnę”.

                Czuję powiew wiatru, kiedy z prędkością światła odchyla kołdrę i wstaję z łóżka.
Sztywnieje powtarzając sobie w myślach: ”jeszcze chwila, krótka chwila.” I nie wiele się mylę. Odkąd wstaje z łóżka niemal rzuca się na swoje ubrania i parę sekund później słyszę oddalające się kroki.

Nagle nastaje cisza.
Stoi gdzieś na korytarzu, pewnie koło drzwi.

Zaciskam powieki jeszcze bardziej, ale tym razem nie po to, aby myślał, że jeszcze śpię, ale po to, by powstrzymać łzy.

Potem trzaska drzwiami.

Chyba już nie dba oto, abym go nie usłyszała. Może to zemsta? Może tylko w taki sposób jest w stanie powiedzieć mi, że to był największy błąd w jego życiu?

Chwile wsłuchuję się jeszcze w echo huku, który zaserwował mi przed chwilą ‘mój Książe’.
Potem odwracam się próbując wtulić się w miejsce, na którym jeszcze nie dawno leżał.
Wzdycham jego zapach i beznadziejnie moczę pościel gorzkimi łzami.

**

                I w pewnym momencie wybuchłam. Wrzasnęłam tak głośno, jak tylko potrafiłam. Upadłam na kolana i wydobyłam z siebie długi, pełen bólu i goryczy wrzask. Czułam jak pulsują moje żyły, jak serce przyspiesza, a krtań rozpoczyna maraton. To nie był już zwykły krzyk, to był czysty ból.  Waliłam pięściami w śnieg raniąc przy tym ręce, jak bardzo się dało. Chciałam, żeby ból fizyczny był silniejszy, żeby ten wewnątrz mnie, ten z którym sobie kompletnie nie radziłam,  zelżał i stał się tylko delikatnym szmerem.
I o dziwo nie uroniłam wtedy żadnej łzy. Nie licząc tych niewidzialnych od których tonęła moja dusza.
Ochrypły warkot, który teraz wydobywał się z mojego gardła sprawił, że zaczęłam się krztusić. Gardło bolało mnie nie miłosiernie.  Czułam jakby było całkiem wyschnięte.
- Ola?- usłyszałam czyiś głos tuż nade mną.
Moje  wnętrze było tak drażliwe, że kiedy tylko usłyszałam męski głos chciałam puścić się biegiem byle jak najdalej stąd, byle zniknąć mu z pola widzenia.
Byłam niestety zbyt roztrzęsiona, aby mi się to udało, zamiast tego pośliznęłam się podczas wstawania i przeturlałam się kawałek w dół drogi, prosto do rowu. Próbowałam  wyczołgać się, ale byłam na to zbyt słaba.
Czułam, że był coraz bliżej.  Moja rozpacz uruchomiła ostatnią broń jaką posiadałam, wypuściła potok łez, który wmieszał się z śnieżnobiałym puchem. Leżałam jak długo, bez sił aby się poruszyć, bez motywacji, aby zdobyć się na stabilność psychiczną i odejść z podniesioną głową.
- Coś ci się stało?- spytał znów.
Zamknęłam oczy i zacisnęłam pięści na uszach. Chciałam zniknąć, ale miałam tylko taki zasób możliwości.
Poczułam, jak ktoś odwraca mnie na plecy, odsuwa włosy z twarzy i pomaga usiąść. Nie stawiałam się. Nie miałam na to odwagi. Może nawet ochoty?
Odchylił lekko moje ręce od uszu i  powiedział głosem pełnym troski:
- Nic ci nie zrobię. Otwórz oczy.
Nie miał magicznego zegarka na sznurku, nie liczył do trzech i nie znał żadnych zaklęć, a mimo to czułam, że mnie zahipnotyzował tą serdecznością, tym ciepłem, którego wewnątrz pragnęłam tak zachłannie.
Spojrzałam na niego otępiałym wzrokiem. Był zmartwiony, ale spokojny. Miał szczere intencje. Tak, to biło z jego oczu. Łzy zaczęły wysychać, serce wyrównywać bieg. Jego spokój wnikał też we mnie.
- Muszę być sama- szepnęłam ochryple.
Jego spojrzenie sprawiało, że byłam niemal pewna, że potrafi czytać mi w myślach. Badał każdy aspekt mojej psychiki. Chciał mi pomóc, ale co raz bardziej wydawało mi się ,że nie miał pojęcia,  jak ma się za to zabrać.
- Mieszkasz, gdzieś tu? Odprowadzę cię tam- oznajmił i zaczął wstawać chwytając moje ręce, abym nie wywinęła kolejnego orła.
- Nie- powiedziałam stanowczo.- Muszę iść na skocznie. Muszę przeprowadzić wywiad z …
Rzuciłam się w jego ramiona całkowicie nie myśląc, dlaczego to robię, a już tym bardziej czy powinnam to robić. Potrzebowałam choć minimalnej ilości jego ciepła, które gromadził jak wielbłąd w swoim sercu.
Poczułam, że na początku chciał mnie odepchnąć,  ale szybko zmienił zdanie i pozwolił mi na chwile słabości.
Jestem pewna, że gdyby nie jego ramiona rozpadłabym się  na tysiące kawałków i już nigdy nie zdołała odnaleźć pozostałych  elementów. I niemal w stu procentach wiem, że uratował mi życie. Bo myśl, która pojawiła się zaraz po wyjściu Maćka, o zakończeniu tego wszystkiego, o końcu mnie, gdzieś znikła.
- Przepraszam Kuba, naprawdę przepraszam…

**

                Tłum wstrzymał oddech. Tysiące par oczu pod skocznią i miliony przed telewizorami patrzyło, jak zahipnotyzowani w narty biało-czerwonego skoczka. Skok był niebotycznie długi. Rekord, to było pewne. Ale na moment to przestało mieć znaczenie.  Tylko ten cholerny kant narty pozostał w centrum wydarzeń. Śnieg sypał niemiłosiernie, wiatr też nie ułatwiał zadania. Emocje zawsze tak skutecznie  oddzielone w osobnej szufladce dziś wylewały się przez szpary.
Pamiętam lata temu, ktoś mi powiedział, że powinienem być ostrożny, gdy chodzi o miłość.
 Tak zrobiłem.
 Byłaś silna, a ja nie.
 Moje złudzenia, mój błąd.
 Byłem nieostrożny, zapomniałem.
 Tak było…


Obrazy, od których chciałem uciec. Wspomnienia, które jak w kalejdoskopie krzyczały, sprawiając, że lądowanie odbywało się o parę metrów dalej niż nakazywał zdrowy rozsądek. W miejscu gdzie bezpieczeństwo przestaje istnieć, gdzie walka z naturą z góry skazana jest na porażkę.

Powiedz im, że byłem szczęśliwy.
 Moje serce jest złamane, wszystkie moje blizny są otwarte.
 Powiedz im, że to, na co liczyłem byłoby
 niemożliwe, niemożliwe
 niemożliwe, niemożliwe.

                Wiedziałem to.  Mimo to nie potrafił pozbyć się ze swojego umysłu jej obrazu. Cała ta noc, jej dotyk, jej zapach, ich ciała tak blisko, to wszystko  sprawiało, że wariował. Nadal wariował! Nic się nie zmieniło. Ba! Było jeszcze gorzej bo teraz miał Zosię! Zosię, która była ideałem. Jasne, ostatnio mieli gorsze i lepsze dni, ale to nic. Od zawsze szukał kogoś takiego, jak Ona. Ona sprawiła, że potrafiłem wygrać z samym sobą i kto wie czy gdyby nie zjawiła się na mojej drodze, nigdy nic bym nie osiągnął w sporcie i w moim wnętrzu. Dawała mi tak stabilną siłę dzięki, której wszystko było możliwe.

A teraz, gdy wszystko jest skończone,
 Nie ma już nic do powiedzenia.
 Odeszłaś, tak bez wysiłku.
 Wygrałaś.
 Idź przed siebie i im powiedz.
 Powiedz im wszystko, co teraz wiem.
 Obwieść to całemu światu.
 Napisz to na tle nieba, że wszystko co mieliśmy, przepadło.

                 Ale dziś nawet przez moment nie mogłem skupić się na chwilach spędzonych z Zosią. Kiedy tylko zaczynałem wyobrażać sobie jej twarz, odruchowo pojawiały się wspomnienia dzisiejszej nocy. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że w tych wspomnieniach nie ma ani grama wyrzutów sumienia. Ona je wszystkie odebrała! 

„Trudno jest się odkochać.
Uwierzyć w wyimaginowaną zdradę jest trudniejsze.
 Utracone zaufanie i złamane serca.”

„ A teraz, gdy wszystko przepadło, nie ma nic do powiedzenia.
 I jeżeli skończyłaś zawstydzać mnie,
 idź przed siebie, sama, i im powiedz.

Powiedz im wszystko, co teraz wiem.
 Obwieść to całemu światu,
 napisz to na tle nieba, że moje serce jest złamane.
 Powiedz im, że to na co liczyłem byłoby:
 niemożliwe, niemożliwe
 niemożliwe, niemożliwe…”


Właśnie dlatego stanąłem twarzą w twarz z naturą i całkowicie się jej oddałem. Wylądowałem najlepiej, jak wtedy było to możliwe. Udało mi się utrzymać równowagę, aż do momentu, gdy narta podjechała pod drugą i to był koniec.
Echo rozhisteryzowanego tłumu było ostatnim głosem jaki usłyszałem. 

„Napisz to na tle nieba, że wszystko co mieliśmy, przepadło.”
Powiedz im, że to na co liczyłem byłoby:
 niemożliwe, niemożliwe
 niemożliwe, niemożliwe…”

** 
Po prostu dziękuję tym, którzy zostali:)

sobota, 17 sierpnia 2013

Jednopart:"Soczi."


To nie jest kolejny rozdział. To coś odrębnego. Oceńcie sami. Zainspirowały mnie LGP i kilka łzawych piosenek, którymi karmiłam się wczoraj troche zbyt intensywnie ;)
„Mogę fruwać. Dzięki tobie polecę jak daleko chce. Dzięki tobie dostrzegłam moje skrzydła.”
*
Spojrzałeś na mnie tylko przez moment. Krótką chwilę. Małe ogniki w twoich oczach widziałam mimo dzielącej nas  odległości. Do teraz nie wierzę, że te spojrzenie trwało tak krótko. Odczytałam z niego więcej emocji niż bym chciała. Stworzyłam więcej pytań niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam, że może stworzyć jedno spojrzenie. Patrzyłam jak zahipnotyzowana, aż ktoś zasłonił mi twoją sylwetkę. Twój lekki, błąkający się na twarzy bez przerwy, niewinny uśmiech i te spojrzenie odcisnęły na moim umyślę jakąś pieczę, niewidzialny znak.
*
A więc poznałam Cię na Uczelni.
Byłeś  taki skupiony na słowach profesora, a ja tak dziecinnie nie mogłam oderwać od Ciebie wzroku. Już wiedziałam, że jestem zgubiona. Przecież nie mogłeś, a nawet nie miałeś prawa czuć tego, co ja. Byliśmy z innych światów. Łączył nas kierunek studiów, które zresztą wybrałam z braku lepszych pomysłów na życie.
Wtedy odwróciłeś wzrok. Odchyliłeś głowę  i czar rozlał się na nasze życie. Coś na moment się zmieniło. Magiczny pył rozsypał się niezdarnie i … chyba zakochaliśmy się.
*
Ostatniego dnia przed twoim wyjazdem pojawiłeś się tylko na jednym wykładzie. Usiadłeś koło mnie i dopiero, kiedy wyszeptałeś słowa powitania, zdałam sobie sprawę, jak bardzo będę tęsknić.  Już nie było tak, jak wcześniej. Jak niecały miesiąc temu. Wtedy szalałam ze szczęścia na myśl, że nasze spojrzenia, choć przez przypadek spotkają się w tej ogromnej Sali wykładowej. Dziś bałam się, że to spojrzenie może być ostatnie. Nie chciałam żyć bez uścisku twoich dłoń, bez zmrużonych powiek kiedy próbujesz rozszyfrować moje słowa, dogłębniej niżbym chciała.
Zostanę sama.
Bardziej sama, niż kiedykolwiek wcześniej.
Echo tych słów obijało się w moim umyśle bezustannie.
Wykład mimo moich modlitw minął niesłychanie szybko. Chwyciłam twoją wyciągniętą rękę i  ociągając się odrobinkę, poszłam za tobą. Zbyt dobrze wiedziałam dokąd zmierzamy. Prosto w kierunku rozstania. Krótkiego bo krótkiego, ale pierwszego rozstania.
*
Ominęłam chyba pierwszy konkurs w moim życiu. Nie potrafię powiedzieć dlaczego. To mógł być strach.  Odtąd czytałam tylko wyniki w Internecie albo  po prostu rodzice przekazywali mi najważniejsze informacje.
Po uczelni chodziłam jak struta. Wszystko było tak smętnie inne. Nie było Cię nigdzie, a jednak wszędzie czułam Twoją obecność. To wprawiało mnie w paranoje. Krążyłam z sali do sali. Pisałam, co zdołałam wyłapać na wykładzie. Wyssałeś ze mnie jakikolwiek sens życia, radość czy energie. Nie było Ciebie, a ja czułam, że już nigdy nie wrócisz. Że nigdy nie będzie tak samo.
Czasem chodziłam do łazienki , zamykałam się tam na 1,5 godziny i płakałam, czując zamiast twoich ciepłych ramion, jedynie zimną ścianę.
Nie dawałam rady.
Mijały godziny.
Dopiero wieczorem na krótką chwilę odżywałam.
Wtedy dzwoniłeś.
- Jutro dam z siebie więcej. Stęskniłem się ale wiesz jest tyle do zrobienia, nie mam czasu. Ten pierwszy skok był kiepski. Wiem, że mi tego nie powiesz, ale to była prowizorka, nie uwierzysz ale zamyśliłem się. Kompletnie spóźniłem odbicie i trzasnąłem o bule.
Paplałeś przez całą naszą rozmowę. Ja potrzebowałam twojego głosu, ty chwili wygadania. To była wspólna korzyść. Trochę szkodliwa i niebezpieczna ale przyjemna. Przecież oboje dostawaliśmy to, co zapragnęliśmy, prawda?
*
Potem wracałeś. Do rodziny, na uczelnie i tysiące treningów. Spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, ile się dało, ile zdołaliśmy wykraść. A kradliśmy, jakbyśmy nie mieli sumienia. Nie narzekałam. Nie powinnam... STOP! Nie miałam prawa narzekać. Ważne, że byłeś.
*
Wygrałeś. Usłyszałam wołania rodziców, kiedy akurat poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę. Zostawiłam czajnik mimo, że ilość pary wydobywającej się z niego wskazywał, że to już jego pora. Szklankę odruchowo chwyciłam w ręce i pobiegłam do salonu, do rodziców, którzy stali rozemocjonowani przy telewizorze, z wypiekami na policzkach i rozszerzonymi oczami z zaskoczenia.
- Wygrał! Twój chłopak wygrał złoto!
Więcej nie słyszałam. Ścisnęłam mocniej szklankę. Wygrał, wygrał!
Rozbeczałam się, jak dziecko. Dławiłam się własnymi łzami, na zmianę ściskając tatę i mamę. Gratulowali mi, jakbym to ja wygrała, jakbym to było moje marzenie. Wiem, że byłam młoda i miałam prawo być naiwną, ale oni?
Wiek nie odzwierciedla dojrzałości, zapamiętam to na zawsze.
*
Jadąc z nimi samochodem nie potrafiłam rozmawiać. Oni za to paplali, jak opętani. Byli podekscytowani, że będą mogli mu pogratulować osobiście. Ja po prostu chciałam przytulic go do siebie i już nigdy nie oddać temu całemu światu, który od 3 dni mówił tylko o nim. Byłam zazdrosna. Nikt nie powiedział, że będę dojrzała w tym wieku, nikt nie powiedział też, że powinnam być dojrzała.
Potem dojechaliśmy na lotnisko. Już przed budynkiem było dziwnie dużo ludzi. Nie wiem, co sobie wyobrażałam. Nie mam pojęcia kto dał mi tyle nadziei, żeby sądzić, że mogę widzieć go na osobności, żeby móc rzucić się mu na szyje, tak bez zbędnych spojrzeń.
Ilość ludzi, którzy trzymali w rękach biało-czerwone flagi, wiwatowali i z podnieceniem rozmawiali o Nim odrobinę mnie przestraszył. Znów byłam tą samą dziewczyną z korytarza naszej uczelni, zupełnie nie wierzącą, że ktoś taki może mnie zauważyć.
Spochmurniałam. Krzyki i piski, które wypełniły moje uszy wyraźnie wskazywały, że już przybył. Byłam zbyt niska, zbyt niewyraźna, żeby mógł mnie dostrzec. Moi rodzice pchali się do przodu wierząc, że podejdzie do nich i powie, że się znają, że zagada z nimi jakby nigdy nic, a cały świat dowie się o ich znajomości.
Mieli jakiś kompleks niższości, nie wątpiłam w to już.
Ja wolałam stać na boku.
Oparłam  się o ścianę i czekałam.  Teraz był ich. Tylko ich. Należał do całego świata. Musiałam po prostu poczekać, wierząc, że nastanie moment, w którym mnie zobaczy.
I czekałam…
*
Te dwa tygodnie minęły oszałamiająco szybko. Przez pierwsze dni chodził jak nakręcony. Jak człowiek spełniony. Potem zaczął marzyć na nowo. Aby złoto na Olimpiadzie w Soczi traktować jako początek.
Brał mnie ze sobą na wywiady, spotkania ze sztabem, uroczyste gale. Ludzie z czasem zaczęli mnie niebezpiecznie dostrzegać.  W jednej gazecie nawet napisali, że przyjaciółka złotego medalisty nie odstępuje go na krok.
I fala ruszyła.
Osądzono mnie o wszystko. Dosłownie o wszystko. Byłam wiedźmą pragnącą swoich pięciu minut sławy, przebiegłą intrygantką uzależnioną od jego kasy i wykorzystującą biedaka. Od razu  stałam się tą złą. Nikt nie zadał mi nawet jednego pytania, nie powiedział dlaczego to robią. Zrobili to odruchowo, automatycznie skazali na wygnanie.  On dopóki mógł pocieszał mnie i próbował przekonać mnie do bagatelizowania sprawy. 
-Przecież nigdy nie czytałaś tych kolorowych szmatławców, po co teraz to robisz?- przekonywał.
Czytałam bo moi rodzice mi je podrzucali. Kazali więcej się uśmiechać, ładniej ubierać i unosić wyżej głowę. A przecież powinni powiedzieć coś innego, powinni pocieszyć mnie, doradzić i z ciepłym uśmiechem zachęcić do szczerej rozmowy. Nie zrobili nic. Byli dumni. Bo ich przyszły zięć, jak często powtarzali, brylował w mediach i na skoczni z takim samym blaskiem. Jego gwiazda świeciła, moja gasła po cichu.
*

Marzec.  Przyjechał wczoraj wieczorem. Dzwonił dziś po południu. Rozmawialiśmy krótko. Spieszyłam się na wykład, on na spotkanie u prezydenta. 
To chyba wszystko na temat, jeśli chodzi o marzec.
*
Nigdy nie krzyczałam i nie zamierzałam tego zmieniać. Nawet artykuł z tą sławną celebrytką nie mógł doprowadzić mnie do ostateczności.  Po prostu rzuciłam w niego tym kolorowym pisemkiem, słysząc w tle szloch mojej matki, a  później wyszłam z domu zostawiając ich idola z nimi.
Nie gonił mnie. A ja nie próbowałam go wybielić. Chyba wszystko było już jasne, prawda?
*
Ze sporym opóźnieniem wysłał mi list. Był początek maja, a ja ze łzami w oczach gniotłam niczego winną kartkę. Pisał, że nigdy mnie nie zdradził. Nic nie zrobił. Tłumaczył się. Na końcu dodał tylko, że coś poczuł. Chyba zapomniał dopisać, że do mnie.
Nie.  Przecież on nie mówił o mnie.
*
Media zaczynały o mnie zapominać. Moja skrzynka e-mailowa z dnia na dzień miała więcej reklam  niż wiadomości z groźbami i ostrzeżeniami. Nie tęskniłam za nimi. Ta cisza w domu sprawiała, że chciałam zacząć krzyczeć. Rodzice byli obrażeni już od wielu tygodni.
Pełne wsparcie, oczywiście.
*
Gorące letnie powietrze przywiało mnie na dworzec. Był sierpień, a ja  pakowałam swoją torbę do schowka w autobusie. Rodziców pożegnałam w domu, a tu przybyłam sama. Nasze relacje były wystarczająco złe. Ciągle czułam w ich tonie głosu jakiś żal. Mieli do mnie pretensje, choć sama nie mogłam zrozumieć, o co.
Autobus po chwili zaczął ruszać, a ja w nim.
I w tedy dostrzegłam Twoją twarz . Patrzyłeś na mnie, ale w Twoich oczach nie było już tych radosnych iskierek, jakie dostrzegłam,  gdy pierwszy raz nasze spojrzenia się spotkały.
To był ułamek sekundy, a jednak byłam wdzięczna, że znaczyłam dla Ciebie wystarczająco duża, aby móc otrzymać pożegnanie, choć takie…
*
Dziś nawet nie mam do Ciebie żalu.
Naprawdę nie wiem, dlaczego tak na mnie spojrzałeś. Nie byłam nikim wyjątkowym, nikim wyróżniającym się w otoczeniu tych wszystkich wymodelowanych piękności. To kolejne pytanie. I kolejny brak odpowiedzi. Spojrzałeś na mnie mimo, że tuż obok mnie stały długonogie kusicielki, o włosach wszystkich kolorów tęczy. Mimo to spojrzałeś na mnie.  Myślałam, że sobie kpisz. Że ranienie mnie sprawia ci jakąś skrywaną wewnątrz satysfakcje, że chełpisz się, naciągając swoje ego do granic możliwości.
Dopiero kiedy usiadłeś tuż przede mną, zaczęłam wierzyć. Wchodziłeś jako jeden z pierwszych chłopaków, a mimo to wybrałeś właśnie te miejsce. Może lubiłeś oglądać widoki za oknem, może zimą lubiłeś wygrzać się przy grzejnikach. Gdzieś w środku wiedziałam, że to nie to. Moje wnętrze tańczyło jak narty w wichurę, jak miliony flag przed skokiem swojego rodaka.
Byłam zgubiona. Na zawsze i nieodwracalnie. 
Ale czy to teraz było ważne? Co takiego oznaczało sformułowanie ‘na zawsze’, kiedy moje życie mogło za chwilę na moment zapłonąć ogniem dzikim i nieprzewidywalnym?
Tu i teraz. I nigdy tego nie żałować.
Może to  głupie ale dało mi to wspomnienia, które nie da się wypisać  na kartce i wmówić, że to było moje życie. To było prawdziwe. 
Taka moja prawdziwie nierealna, fikcyjna na jawie, ulotna ale wieczna chwila.
Zakończona, tyle wiem na pewno. Wszystko się kończy więc rozpacz nie jest wskazana. Wszystko ma swoją datę ważności więc nie ma, co otwierać oczy ze zdziwienia.
Jeśli żyjesz, prawdziwie oddajesz się rzeczywistości, w której oddychasz, zrozumiesz. Uwierzysz. Uśmiechniesz się tak, jak ja lekko na wspomnienie tych chwil, a później pójdziesz dalej. Po prostu przejdziesz dalej…

*
Dzięki Tobie i naszej krótkiej przygodzie dziś jestem szczęśliwa, mam pracę i studia dziesiątki kilometrów od mojego miejsca urodzenia. Wiem już kim jestem. I z uśmiechem odczytuje wiadomości w Internecie o Twoich sukcesach.
I wiesz… Naprawdę niczego nie żałuję.