Nie był zbyt
pomysłowy. Nie zaopatrzył się w fajerwerki, w broń masowego rażenia też nie.
Nie oberwałam czymś niespodziewanie w głowę i nie zostałam spalona na stosie.
Zaklęcia z zieloną smugą też nie dostrzegłam. Mimo to zdawałam sobie sprawę, że
Maciek miał w sobie to coś. Bo kiedy chłopacy odeszli do szatni i w pewien
sposób mogliśmy liczyć na większą intymność, powoli zaczął wybuchać. Dość nie
typowo, tak bardzo po swojemu.
Gdyby nie chodziło o
moje życie zapewne zaśmiałabym się w momencie, gdy ze wściekłością przyciskał
dłonie do swojej twarzy wydając bliżej nieokreślone dźwięki. Nie byłam pewna,
czy to jakiś rodzaj kociego warczenia?
Tak, wiem sprawa była poważna, a ja pozwalałam sobie na niezbyt zabawne żarty. Czasem ciężko było mi się powstrzymać .
Tak, wiem sprawa była poważna, a ja pozwalałam sobie na niezbyt zabawne żarty. Czasem ciężko było mi się powstrzymać .
Zobaczyłam, że
oddalił się ode mnie kawałek. Zapewne bojąc się, że wszelkie nauki jego kochanej
mamusi, o byciu gentelmanem, pójdą w las. Później zrobił coś, co mnie całkowicie
zaskoczyło. Podszedł do najbliższej zaspy, chwycił w ręce śnieg i przejechał
nim po twarzy. Gwałtownym ruchem roztarł całą garść śniegu. Raz.
Drugi. Trzeci.
Hamowałam śmiech. To
nie moja wina, ten widok naprawdę był komiczny! Nie mogłam powstrzymać też
innej czynności. Chwyciłam do ręki śnieg
i zanim zdołałam się powstrzymać rzuciłam w niego, trafiając w sam czubek głowy.
Wybuchłam śmiechem. Panicznym bo panicznym ale zawsze śmiechem.
-Co z tobą nie tak?!- zapiszczał na pół wściekłym, na pół zrozpaczonym
głosem. Śnieg działał cuda. Maćka
wściekłość topniała.
Cud też może mieć różne definicje.
- Lubię rzucać się śniegiem?- szepnęłam patrząc na niego nie pewnie. Onieśmielał mnie, co było dość frustrujące.
- Po co się tu pojawiłaś?- spytał siadając w zaspie.Gniew minął.Znów był
spokojny.Jakby sypał się w każdej chwili. Poczułam potrzebę przytulenia go.
- Maciek… Ja nie chciałam wracać. Szef mnie zmusił.- instynktownie
ściszyłam głos modląc się jednocześnie, że usłyszał i nie będę musiała
powtarzać tego jeszcze raz.
- Dzięki za szczerość- powiedział sarkastycznie.- Też żałuję bo naprawdę
liczyłem, że już więcej nie będę miał tego zaszczytu.
Trochę zabolało. Nie mogłam aż do tego stopnia się okłamywać, bolało jak
cholera. Poszłam za jego przykładem i
usiadłam na śniegu, naprzeciwko niego.
Naprawdę musieliśmy wyglądać durnie. Jak dwoje dzieciaków obrażonych na cały świat. Odrobinę wyrośniętych dzieciaków…
Naprawdę musieliśmy wyglądać durnie. Jak dwoje dzieciaków obrażonych na cały świat. Odrobinę wyrośniętych dzieciaków…
- Olka?!- zawołał podbiegając do mnie Kamil.- Co ty tu robisz?
Wypuściłam sfrustrowana, powietrze z ust.
- Nagle dziś wszyscy mnie rozpoznają?- syknęłam wkurzona.
- Zapomniałaś ufarbować podły charakterek.- zironizował Maciek.
Zignorowałam go.
- Nie czas na wasze kłótnie- powiedział Kamil i zwrócił się do Maćka.- Nie
odbiera, a teściowa powiedziała, że wyjechała parę godzin temu, zabrała mój
samochód i wyjechała zrobić jakąś sesje. Mam złe przeczucie.
- Jesteś pewien, że nie ma jej
gdzieś tu? – spytał Maciek, wstając ze śniegu.
- Jestem pewien, sprawdziłem chyba wszystkie możliwe miejsca.
- Zaraz!- przerwałam im drżącym głosem.- Chodzi o Ewę?
- Tak. O Ewę, ale spokojnie, nie musisz się martwić.- zaczął Maciek.- Niby
dlaczego miałoby cię obchodzić, co dzieje się z Twoją siostrą, która jest w
zaawansowanej ciąży. Przecież to dla ciebie błahostka. Ty i tak interesujesz
się tylko czubkiem własnego nosa.
- Ewa mnie zawsze interesuje! To nie twoja sprawa więc możesz sobie już
iść. Nie jesteś członkiem rodziny więc nie wciskaj swojego dupska, gdzie cię
nie chcą.- wyrzuciłam z siebie jadowitym głosem.
- Przestańcie!- krzyknął Kamil. Nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego.
Był zagubiony i nie ma, co ale ostania prosto dzieliła go od popadnięcia w
obłęd.
- Ok, co zamierzasz teraz zrobić?- spytał Maciek.
- Chcę ją poszukać z tym, że nie wiem gdzie jest.-odparł żałośnie Stoch.
Stałam tam, choć byłam obecna jedynie ciałem. Mój duch, moje wszystkie
myśli były z nią. Skupiały się wokół mojej siostry. Siostry, która według moich
obliczeń lada dzień miała spodziewać się dziecka. Tysiące obrazów przesuwały
się przez moją głowę. Jedno bardziej przerażające, bardziej pesymistyczne od
drugiego. Rozmowa z Maćka i Kamila była ostatnią sprawą jaka mogłaby mnie
zainteresować w tej chwili. Ich słowa, które notabene wydobywały się z ich ust, nie
docierały do moich uszy. Rozmywały się gdzieś w przestrzeni.
Dopiero po dobrej chwili zrozumiałam, że do ich dialogu dołączył też
trzeci głos. Instynktownie wyłączyłam się z mojego otępienia. Jak zwierzyna
czująca zbliżające zagrożenie. Musiałam przygotować się do ataku. Tylko dzięki
temu mogłam przetrwać. Tak, wiem. Znów poniosła mnie fantazja…
- Na pewno nic się nie stało. Bateria jej się może rozładowała i tyle.
Może jest już w domu?- podrzuciła niepewnie blondynka.
Tak, ta sama, która łamała serce Maćkowi bez grama zakłopotania, ta która
bezczelnie niszczyła przyjaźń chłopaków i w dodatku mieszała w sprawach mojej
rodziny.
Była przegrana na starcie. Gdybym tylko mogła stać się bazyliszkiem…
- Zosia, ona nie wróciła do cholery! Jestem w kontakcie z teściową.-
podniósł głos zirytowany Kamil. Ta bezczynność i brak jakichkolwiek informacji
pobudzała najwyraźniej także jego wyobraźnię.
I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewałam. Ich kochana Zosieńka
dostała jakiegoś ataku. Zaniosła się przerażającym, wręcz histerycznym płaczem,
a jej blada twarz pokryła się czerwonymi plamami. Nie wspominając już o tym, że
co po chwile czkała i nie mogła wydusić
z siebie ani jednego, składnie poprawnego, zdania. Nie wiedziałam czy
powinien zająć się nią psycholog czy raczej Akademia Teatralna.
- Kochanie, co ci jest?- spytał łagodnie Maciek chwytając ją delikatnie za
ramiona.
Może i byłam bezdusznym potworem, ale jej dziwny stan w ogóle mnie nie
przeraził. Obrzydził. Zniesmaczył. Sprawił, że miałam ochotę popchnąć Maćka i za
jego przykładem wepchnąć jej twarz w zaspę śniegu.
- Ona…- czkała dalej Zosia- Ona… do… Cieeebie… ona…
- Jaka ona, Zosiu?- dopytywał dalej tym naiwnie łagodnym głosem Maciek
próbując ją uspokoić.
Cel nie został osiągnięty. Blondynka zawyła niemiłosiernie z trudem łapiąc
powietrze. Zachowywała się, jak mała dziewczynka, której zły pan nagle ukradł lizaka.
Wystawiała moją cierpliwość na ciężką próbę. Najwyraźniej bycie w centrum,
było dla niej wartością niezwykle istotną, skoro musiało dopuścić się do aż tak
ekspresywnego cyrku. Wystarczyło 5 minut abym rozszyfrowała cały jej system
egzystencjonalny.
-Ew… Ew… Ewaaaa- czknęła jeszcze raz zalewając się jeszcze większą falą
łez.
Zmrużyłam niebezpiecznie oczy.
-Masz coś wspólnego ze zniknięciem Ewy?- warknęłam ostrym tonem.
Zosieńka nie była osobą odważną. O, co to na pewno nie. Skąd to
wiedziałam? A stąd, że zamiast się ze mną i z całą resztą podzielić swoją
wiedzą, ona wolała wtulić się w swojego narzeczonego, jakby nigdy nic. Nie
wiedziałam, że ktoś prócz Maćka może doprowadzić mnie do takiego stanu
wściekłości. Wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy roztrzaskałam się o ziemię i
dostrzegłam brak wyjątkowości w skoczku, który prześladował moje myśli od kilku
lat.
- Możesz w końcu powiedzieć, co
wiesz o mojej siostrze bo naprawdę nie mam ochoty tracić czas na twoje
emocjonalne przedstawienie- powiedziałam rozdrażniona, szturchając ją lekko w
plecy.
-Ola!- obruszył się Kot.- Daje jej spokój!
- Zaraz…- zaczęła znów jęczeć.- Twój… te..te…tefon… ona… dz…dz…dzwoniła i
… pisa…ła.
Oczy wszystkich skierowały się na jej zaczerwienioną ze wstydu i płaczu twarz. Zaczęłam łączyć fakty.
- Rozłączyłaś się! Rozłączyłaś się i wyłączyłaś telefon, kiedy dzwoniła
Ewa!- wyrzuciłam z siebie oskarżycielsko wbijając palec w jej ramię.- Ty…
- Zosiu, to prawda?- spytał Maciek odsuwając się od swojej ukochanej .
- Ja nie wiedziałam… Ja myślałam, że ona…- tłumaczyła się dalej blondynka.
Zaciśnięte wargi i przymrużone lekko powieki, które notabene nie były
skierowane w moją skromną osobę, napawały mnie chorą satysfakcją.
- Dlaczego?- spytał ciszej.
Odkryła twarz i spojrzała na niego.
-Dlaczego?- spytała już pewniej- Bo ciągle jestem na drugim planie. Tylko
skoki, twoi kumple, twoje pasje. Dodatkowo gdzie się nie obejrzę tam widzę Ewę,
która mówi, niby przez przypadek, co słychać u Niej!- wskazała na mnie swoim
paluchem,
Nastała cisza. Zosieńka najwyraźniej potrafiła wybuchnąć w lepszym stylu
niż jej wybranek serca.
- Komórka- powiedział ostrym tonem wyciągając w jej kierunku.
Milczała. Chyba wiedziała, że rozmowa została zakończona. Zanurzyła swoją
chudą dłoń w torebce, a by po chwili wyciągnąć z niej telefon i podać mu go.
Maciek chwycił go natychmiast. Przez chwile przeglądał jego zawartość, żeby za
chwilę krzyknąć.
-Wiem, gdzie ona jest! –emocje w jego głosie mówiły same za siebie, sprawa
była poważna.- Chodź, Kamil zawiozę cię tam.
Już miałam się odezwać i zwrócić na siebie uwagę, gdy poczułam maćkową
dłoń na moim przed ramieniu. Nie patrzył na mnie, nie patrzył na nią. Po prostu
ruszył na przód, a ja zrobiłam to, co on, żeby po chwili zrównać krok z krokiem
Kamila.
Mimo strachu byłam tak dumna, jak to tylko możliwe. Dumna, że udało mi się
wygrać jakąś maleńką bitewkę w tej wielkiej wojnie. Przynajmniej takie miałam
wrażenie. Na współczucie względem Zosieńki zdobyć się nie potrafiłam. Ba! Nawet
nie próbowałam..
**
Droga dłużyła się
mimo, że nasz kierowca dawno zapomniał o dozwolonych prędkościach i oblodzonej
drodze. Czas. W tej chwili był tak bardzo cenny, jak jeszcze nigdy. Przez
ciszę, która nastała w samochodzie zaczynałam popadać w małą paranoję. Co
kawałek widziałam kamilowy samochód albo błąkającą się kobietę. Śnieg padał coraz
mocniej i to wcale nie pomagało.
Musiałam w końcu zająć się czymś innym. Zająć umysł. Wmówić sobie, że
szczęśliwe zakończenia istnieją.
Odpięłam pas i nachyliłam się w stronę Maćka, który siedział przede
mną. Moja twarz była tuż obok jego ucha. Pozwoliłam sobie aby
na moment zanurzyć się w zapachu jego
perfum, a później spytałam:
- Mogłabym zobaczyć tego SMS-a?
Drgnął. Nie wiem, czy to przez to, że go zaskoczyłam czy przez to jak blisko
niego byłam. Czy to tak naprawdę było ważne?
- Kamil- powiedział Maciek.
Stoch wyciągnął z kieszeni telefon i podał mi. Z trudem wycofałam się na
swoje miejsce. Teraz przecież Ewa była najważniejsza. Odnalazłam Go i
przeczytałam najpierw raz, potem drugi i tak w kółko. Czytałam dopóki jego
treść nie wryła się w moje myśli.
„Powiedz Kamilowi, że zaczęło się. Samochód zepsuty. Jestem tam gdzie
ostatnio robiłam ci sesje. Czekam…”
Mój oddech stał się cięższy, a łzy sprawiały, że twarz mnie paliła. Wcześniejszy
stan miał być strachem czy przerażeniem? Dobry żart. Dopiero teraz to poczułam.
Drżącymi rękami chciałam wytrzeć swoje
łzy. Chciałam zatuszować swoją słabość. Bez skutecznie. Dopiero kiedy moje
spojrzenie padło na lusterko zaczęłam odnajdywać jakikolwiek grunt pod nogami.
Patrzył na mnie. Jego spojrzenie było zdeterminowane. Jakby chciał pokazać, że
wszystko będzie dobrze. Jakby kazał mi być silną.
Uśmiechnęłam się blado do niego i odwróciłam wzrok. Ledwo spojrzałam na szybę dostrzegłam
upragniony widok. Nie mogąc wydusić z siebie ani słowa otworzyłam drzwi
samochodu.
- Zgłupiałaś ?!-wrzasnął na całe gardło Maciek próbując wyhamować
samochód. Musiałam chwycić się mocno zagłówka, żeby nie wypaść. Okręciliśmy się o 180 stopni .
Kiedy samochód stanął wyskoczyłam z niego nie zważając na nic. Lód, śnieg,
czy zszokowani skoczkowie w samochodzie. Nikt nie mógł mnie zatrzymać. Kiedy
byłam już prawie koło samochodu Kamila usłyszałam, że biegną w moją
stronę.
-Ewa! Ewa!- zaczęłam się drzeć kiedy dobiegłam do samochodu i trzęsącymi
rękoma próbowałam otworzyć drzwi. Cisza, która mi odpowiadała była najgorszą
jaką kiedykolwiek słyszałam.
Szarpnęłam wreszcie za klamkę i rozejrzałam się po wnętrzu samochodu.
Pusto. Cholera w środku było pusto! Widziałam porozrzucane przedmioty, torebkę
i aparat.
- Nie ma jej!- krzyknęłam wychodząc z samochodu. Maciek i Kamil byli tuż
obok.
- Kurwa mać!- wrzasnął Kamil chwytając się za głowę i szarpiąc ze
wściekłości i rozpaczy włosy. – Musi gdzieś przecież być! Nie mogła się
rozpłynąć w powietrzu!
Nie czekał na naszą reakcję. Nie zważając na śnieg, brak kurtki czy
beznadziejność tego pomysłu, po prostu biegł. Biegł wrzeszcząc imię miłości
swojego życia. Kobiety, która w swoim łonie nosiła jego pierworodne dziecko.
Dla tej dwójki, w takich okolicznościach, był w stanie zrobić wszystko. Nawet
dokonać niemożliwego.
Co ja robiłam? Nic. Tak zwyczajnie
byłam bierna. Patrzyłam się na oddalającą postać Kamila tracąc kontakt z
rzeczywistością, z moimi emocjami. Zamykałam się w swojej szczelnej skorupie.
Doskonale wiedziałam, że w każdej sekundzie jedyny stabilny grunt jaki miałam,
moja rodzina, rozpadała się. Najważniejsza osoba w moim życiu, do której
ostatnio miałam tak mało czasu, odchodziła na zawsze. Znikała. Tak po prostu.
- Znajdziemy ją- powiedział uparcie Maciek podchodząc do mnie. Spojrzałam
na jego twarz, na zaszklone i zaczerwienione oczy i doskonale wiedziałam, że
zaprzeczał sam sobie. Wydał wyrok. Tak, jak wydałam go ja.
I pewnie cała fala bólu, jak drzemała we mnie, wypłynęłaby ze mnie, gdyby
nie to, co usłyszałam. Trzy krótkie zdania. Zdania, które zapamiętam do końca
życie, które sprawiły, że uwierzyłam. „Oni żyją! Jestem ojcem! Ewa urodziła
mojego syna!” Dzieliło nas parędziesiąt metrów, a i tak słyszałam wyraźnie
Kamilowe wołanie.
Żyła. Naprawdę żyła! Nie byłam w stanie zrobić nic innego jak tylko
wybuchnąć histerycznym śmiech i pozwolić, żeby wszystkie łzy, które hamowałam
wypłynęły. Żyła! Ona żyła! Tego dnia wszystko było możliwe. Nic już nie mogło
mnie zadziwić. Nawet Maciejowe ramiona, które z taką siły przyciągnęły mnie do
siebie. Liczyło się tylko to, że ona żyła!
**
A teraz zamknij na
moment powieki. Zbyt wiele emocji, zbyt byłam zmuszona aby się angażować. Teraz
zanurz się po prostu w otchłani idealnego świata. Snij! Długo. Tyle ile tylko to możliwe. Snij!
Ja śnię, kiedy tylko
mogę. Kiedy znów otwieram oczy czuje
żal. Nutkę tęsknoty ale przede wszystkim żal. Dlaczego? Bo znów się nabrałam.
Zatonęłam w morzu nadziei ,ale nie zwykłej nadziei. Nie. Utonęłam w nadziei tej
najgorszej, tej beznadziejnej i złudnej do bólu. Tej z góry skazanej na
niepowodzenie i upadek. Czasem się gubię i w popłochu próbuję nauczyć się
utrzymać na powierzchni wśród zbyt dużej ilości wody. Wreszcie ręce i nogi
padają ze zmęczenia. A może one jako
pierwsze są w stanie zaakceptować prawdę? Umysł, serce i inne organy wiedzą o
tym dużo później. Zazwyczaj po fakcie. Tonę. Zawsze tak jest. Nikt nie pomoże, nikt
nie rzuci magicznego i bezpiecznego koła ratunkowego. Koniec. To koniec.
Pozostaje tylko jedno- cierpienie. Więc cierpię. Wreszcie godzę się z tym i to
odrobinę pomaga. Przynajmniej nie szkodzi… Do wolności jeszcze daleka droga
ale…
Nie jestem pewna ale
chyba właśnie wypływam. To nie moja zasługa. To nie moja wina. Ale ten długi cykl się zamyka właśnie teraz,
w każdej chwili. Chyba… W spokojnej i przeźroczystej już tafli widzę Jego
odbicie. To on sprawia, że potrafię się podnieść. Że potrafię walczyć. Dziś
jeszcze nie, ale jutro? Może. Poddaje się . Tafla mnie unosi, kieruje moim
losem. Jak przeznaczenie. I wcale nie jest gorzej. Pierwszy raz to zauważam. Choć tonęłam wiele
razy. Dziwne. Panicznie boję się kolejnej fali, kolejnego braku tlenu i wody ciągnącej
mnie w dół, więc jestem ostrożna. Nie poddam się ale też nie zaryzykuję. Chyba już nie potrafię. Ostatnim razem
straciłam powietrze na wiele miesięcy. Może nawet lat? Rzuciłam się w
rozszalałą otchłań, która dala mi to na co zasłużyłam. Niemoc. Ból. Żal. Lekką skruchę. Potężną dawkę świadomości,
że to był błąd. Chyba nawet dostałam ociupinkę wiedzy, żeby cały czas być
świadomą, że to było złe, nie dobre i zniszczyło mnie i jego od wewnątrz.
Odrobinę
przyzwyczaiłam się do tego rytmu fal, że teraz gdy wstaje na ląd wszystko jest
dziwne. Inne. Jakby, nowe? Chyba zapomniałam już jak to jest gdy kieruję sama
swoim życiem. Wolność trzeba dawkować.. Zawsze ją dawkowałam albo mi dawkowali.
Chcę ją w pełni. Dziś czuję, że chyba w końcu poradziłabym sobie z jej
ciężarem. Mimo to, to zbyt mało. Potrzeba więcej. Dziś sądzę, że o prawdziwej wolności nie
decyduję ja sama, a inni. Wszyscy ludzie, których kochamy, szanujemy, których potrzebujemy i dzięki, którym
egzystujemy. To oni decydują o naszej wolności. Przekazują ją sobie z dłoni
do dłoni i czasem odrobinkę podrzucają nam, żeby poprawić nam humor.
Chyba się powtarzam.
Chyba paplam trzy po trzy. Ale to on ma moją wolność. Ma jej więcej niż sam wie
i więcej niż bym sobie życzyła. Wykradł podstępnie trochę zbyt wiele z rąk
pozostałych, kiedy byli zbyt zajęci swoimi sprawami. Przebiegły cwaniak. Może
nawet łotr. Choć nie wykluczam opcji, że
gdzieś na progu skoczni w Val di fiemme sporą część oddałam bez sprzeciwu. Ot
tak, po prostu.
Kamil też stracił jej
sporo. Nie. On oddał ją machając aby biegła szybciej bo nie zdąży! Dziś kiedy
patrzę w jego zaszklone oczy. Tak zaszklone! A przecież jeszcze podobno on nie
znał słowa strach. Zawsze z zimną krwią walczył z grawitacją, prawami fizyki,
wiatrem i krytyką. Dlaczego dziś to się zmieniło? Nigdy bym nie zgadła! To wszystko przez maleńką istotkę, która go
odmieniła. Odmieniła tak nie odwracalnie. Wszystko było nie ważne. Tylko ten
zaczerwieniony, delikatny uścisk drobnych paluszków. Nowe życie. Tak bezpośrednio
złączone z jego życiem.
Zazdrościłam mu.
Czego? Nie chodziło tu o to, że poczułam
nagły instynkt macierzyński. Nie, to nie to. Po prostu zauważałam coś. Coś
istotnego. Obojętnie, co miało się wydarzyć , złego czy dobrego. On nigdy nie
miał już utonąć. Koło ratunkowe. Znalazł
je. Ta mała istota miała pokonać
wszelkie zło. Skąd to wiedziałam? Widziałam to w jego oczach. Tak. Mimo
wzruszenia można było to dostrzec.
Byłam tak
zafascynowana obrazem Kamila, że uszczęśliwiona acz wyczerpana Ewa, odeszła na
drugi plan. Podziwiałam ją. Dziękowałam Bogu, że nic jej nie jest. To
oczywiste. Kiedy ochłonęłam zauważyłam, że to właśnie w jej mężu, nie w niej
dokonała się przemiana. Ewa wiedziała w co się pakuję. Zdawała sobie sprawę
bardziej niż on. Zresztą zawsze tak robiła. Planowała tak długo, aż była w
zupełności pewna, że tego właśnie chce. Tylko tego pragnie. Była przygotowana.
Dojrzewała każdego dnia więc nie było nagłego szoku. To nie był dla niej grom z
jasnego nieba.
Tak przynajmniej
podejrzewam… Tyle wywnioskowałam, kiedy na nich spojrzałam. Piękno, moc, niezniszczalność. Idylla
istniała. Oni szukali ją tak długo, aż znaleźli.
Łza. Chyba ją
poczułam. Przepłynęła niepostrzeżenie kreśląc własną drogę wzdłuż mojego
policzka. A potem spadła. Tak to musiała być łza. Nie od razu rozpoznałam bo miała
zupełnie inny smak niż zawsze. Zapomniałam już, że takie istnieją. Łza
szczęścia. Łza wzruszenia. Na mojej twarzy. To był bezsprzeczny znak.
Coś się zmieniło. Poczułam to. Teraz byłam pewna.
Moje serce istniało i
biło tak samo realnie, jak serce tej nowoprzybyłej istoty. A może znów śnię?
**
Trochę taka telenowela.
Za problemy techniczne i błędy przepraszam.
Oceniajcie!
Czytam i płaczę. Nie mogę przestać.
OdpowiedzUsuńŚwietne! :)
Mam nadzieję, że nie będziesz kazała nam zbyt długo czekać na następną część.
Jesteś świetna!
Pozdrawiam. :))
Dziekuje bardzo za miłe słowa!!
UsuńSądzę, że teraz rozdziały będą bardziej zależne od weny. Beda pomysly, beda rozdziały;)
Świetna? Nie czytałaś chyba innych opowiadań ;)Ja dopiero się uczę pisać;P
Pozdrawiam serdecznie!
Co prawda nie jestem zwolenniczką Ewki, no ale się lekko zlękłam, kiedy nie mogli jej znaleźć.
OdpowiedzUsuńI przez Ciebie za chwilę znielubię imię Zosia, a tak je kiedyś uwielbiałam. Och.
Jakos nie mogłam się powstrzymać, żeby toche zaszkodzić jej wizerunkowixD Złamalam oczywiście wszystkie swoje wczesniejsze założenia, ale co tam;P
UsuńA jakie były wcześniejsze? :D
UsuńZosia, wrrrrrrrrrrr kawał z niej szui!
OdpowiedzUsuńA to co z Ewką wyprawiałaś to normalnie ja tu prawie na zawał padałam! No po prostu myślałam, że ty też mi ją chcesz uśmiercić!
Olałam błędy techniczne, kij z nimi!
Dziękuję Narodom i klękam przed Tobą dobra kobieto, że wrzuciłaś mi rozdział <3
Ach, Olka i Maciek :D Nic dodać, nić ująć.
Po twoim komentarzu zrozumiałam, że obydwie jesteśmy masochistkami!xD Z tym, że ty naprawdę zabijałaś Gregora , a ja dodałam trochę za dużo dramaturgiixD
UsuńBłędy ciągle poprawiam, ale miałam wybór dodać wtedy nie idealną wersję albo poczekać dzień i poprawić wszystko,a skoro jestem nie cierpliwa... ;)
Dzieki za komentarz!;)
MIAŁO BYĆ ,ŻE PRAWIE ZABIŁAŚ GREGORA!Xd
UsuńCoś pięknego . Rozdział jest naprawdę cudowny .
OdpowiedzUsuńFragment ze śniegiem - cudo *.*
Pozdrawiam i czeka na kolejny ; 3
Skoro mimo tylu błędów to napisałaś to naprawdę dziękuję!;))
UsuńTen fragment miał chyba z trzy wersje bo żaden nie był idealny więc stwierdziłam, że pierwszy pomysł bedzie najlepszy ;)
Również pozdrawiam!
A jak się to maleństwo nazywa? :*
OdpowiedzUsuń~ Wiesz, to wcale Nie Jest telenowela! Cudny ten rozdział! Mega emocje!
Hah, rozwaliła mnie ta scena ze „śnieżnym Maćkiem“ xD
No i mam nadzieję, ze wkrótce ujrze tu kolejny rozdział! :)
Pozdrawiam :3
Imię? No to mnie złamałaś xD Jeszcze nie zostało wymyślone xD Ale do następnego rozdziału na pewno nadrobię swój błąd;)
UsuńFragmenty kolejnego już się piszą;)
Pozdrawiam!;)
Dziewczyna Macieja jest denerwująca. Jak tak bardzo chce być w centrum uwagi to niech sobie zajdzie w ciążę xD Czekam na następny! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńhttp://ona-jak-wiatr.blogspot.com/