poniedziałek, 8 lipca 2013

Rozdział II, cz.II



                Nie był zbyt pomysłowy. Nie zaopatrzył się w fajerwerki, w broń masowego rażenia też nie. Nie oberwałam czymś niespodziewanie w głowę i nie zostałam spalona na stosie. Zaklęcia z zieloną smugą też nie dostrzegłam. Mimo to zdawałam sobie sprawę, że Maciek miał w sobie to coś. Bo kiedy chłopacy odeszli do szatni i w pewien sposób mogliśmy liczyć na większą intymność, powoli zaczął wybuchać. Dość nie typowo, tak bardzo po swojemu.
                Gdyby nie chodziło o moje życie zapewne zaśmiałabym się w momencie, gdy ze wściekłością przyciskał dłonie do swojej twarzy wydając bliżej nieokreślone dźwięki. Nie byłam pewna, czy to jakiś rodzaj kociego warczenia? 
Tak, wiem sprawa była poważna, a ja pozwalałam sobie na niezbyt zabawne żarty. Czasem ciężko było mi się powstrzymać .
                Zobaczyłam, że oddalił się ode mnie kawałek. Zapewne  bojąc się, że wszelkie nauki jego kochanej mamusi, o byciu gentelmanem, pójdą w las. Później zrobił coś, co mnie całkowicie zaskoczyło. Podszedł do najbliższej zaspy, chwycił w ręce śnieg i przejechał nim po twarzy. Gwałtownym ruchem roztarł całą garść śniegu. Raz. Drugi. Trzeci.
                Hamowałam śmiech. To nie moja wina, ten widok naprawdę był komiczny! Nie mogłam powstrzymać też innej czynności. Chwyciłam do ręki śnieg i zanim zdołałam się powstrzymać rzuciłam w niego, trafiając w sam czubek głowy. Wybuchłam śmiechem. Panicznym bo panicznym ale zawsze śmiechem.
-Co z tobą nie tak?!- zapiszczał na pół wściekłym, na pół zrozpaczonym głosem. Śnieg działał cuda. Maćka wściekłość topniała. Cud też może mieć różne definicje.
- Lubię rzucać się śniegiem?- szepnęłam patrząc na niego nie pewnie. Onieśmielał mnie, co było dość frustrujące.
- Po co się tu pojawiłaś?- spytał siadając w zaspie.Gniew minął.Znów był spokojny.Jakby sypał się w każdej chwili. Poczułam potrzebę przytulenia go.
- Maciek… Ja nie chciałam wracać. Szef mnie zmusił.- instynktownie ściszyłam głos modląc się jednocześnie, że usłyszał i nie będę musiała powtarzać tego jeszcze raz.
- Dzięki za szczerość- powiedział sarkastycznie.- Też żałuję bo naprawdę liczyłem, że już więcej nie będę miał tego zaszczytu.
Trochę zabolało. Nie mogłam aż do tego stopnia się okłamywać, bolało jak cholera.  Poszłam za jego przykładem i usiadłam na śniegu, naprzeciwko niego.  

Naprawdę musieliśmy wyglądać durnie. Jak dwoje dzieciaków obrażonych na cały świat. Odrobinę wyrośniętych dzieciaków…
- Olka?!- zawołał podbiegając do mnie Kamil.- Co ty tu robisz?
Wypuściłam sfrustrowana, powietrze z ust.
- Nagle dziś wszyscy mnie rozpoznają?- syknęłam wkurzona.
- Zapomniałaś ufarbować podły charakterek.- zironizował Maciek.
Zignorowałam go.
- Nie czas na wasze kłótnie- powiedział Kamil i zwrócił się do Maćka.- Nie odbiera, a teściowa powiedziała, że wyjechała parę godzin temu, zabrała mój samochód i wyjechała zrobić jakąś sesje. Mam złe przeczucie.
- Jesteś pewien, że  nie ma jej gdzieś tu? – spytał Maciek, wstając ze śniegu.
- Jestem pewien, sprawdziłem chyba wszystkie możliwe miejsca.
- Zaraz!- przerwałam im drżącym głosem.- Chodzi o Ewę?
- Tak. O Ewę, ale spokojnie, nie musisz się martwić.- zaczął Maciek.- Niby dlaczego miałoby cię obchodzić, co dzieje się z Twoją siostrą, która jest w zaawansowanej ciąży. Przecież to dla ciebie błahostka. Ty i tak interesujesz się tylko czubkiem własnego nosa.
- Ewa mnie zawsze interesuje! To nie twoja sprawa więc możesz sobie już iść. Nie jesteś członkiem rodziny więc nie wciskaj swojego dupska, gdzie cię nie chcą.- wyrzuciłam z siebie jadowitym głosem.
- Przestańcie!- krzyknął Kamil. Nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego. Był zagubiony i nie ma, co ale ostania prosto dzieliła go od popadnięcia w obłęd.
- Ok, co zamierzasz teraz zrobić?- spytał Maciek.
- Chcę ją poszukać z tym, że nie wiem gdzie jest.-odparł żałośnie Stoch.
Stałam tam, choć byłam obecna jedynie ciałem. Mój duch, moje wszystkie myśli były z nią. Skupiały się wokół mojej siostry. Siostry, która według moich obliczeń lada dzień miała spodziewać się dziecka. Tysiące obrazów przesuwały się przez moją głowę. Jedno bardziej przerażające, bardziej pesymistyczne od drugiego. Rozmowa z Maćka i Kamila była ostatnią sprawą jaka mogłaby mnie zainteresować w tej chwili. Ich słowa, które notabene wydobywały się z ich ust, nie docierały do moich uszy. Rozmywały się gdzieś w przestrzeni.
Dopiero po dobrej chwili zrozumiałam, że do ich dialogu dołączył też trzeci głos. Instynktownie wyłączyłam się z mojego otępienia. Jak zwierzyna czująca zbliżające zagrożenie. Musiałam przygotować się do ataku. Tylko dzięki temu mogłam przetrwać. Tak, wiem. Znów poniosła mnie fantazja…
- Na pewno nic się nie stało. Bateria jej się może rozładowała i tyle. Może jest już w domu?- podrzuciła niepewnie blondynka.
Tak, ta sama, która łamała serce Maćkowi bez grama zakłopotania, ta która bezczelnie niszczyła przyjaźń chłopaków i w dodatku mieszała w sprawach mojej rodziny.
Była przegrana na starcie. Gdybym tylko mogła stać się bazyliszkiem…
- Zosia, ona nie wróciła do cholery! Jestem w kontakcie z teściową.- podniósł głos zirytowany Kamil. Ta bezczynność i brak jakichkolwiek informacji pobudzała najwyraźniej także jego wyobraźnię.
I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewałam. Ich kochana Zosieńka dostała jakiegoś ataku. Zaniosła się przerażającym, wręcz histerycznym płaczem, a jej blada twarz pokryła się czerwonymi plamami. Nie wspominając już o tym, że co po chwile czkała i nie mogła wydusić  z siebie ani jednego, składnie poprawnego, zdania. Nie wiedziałam czy powinien zająć się nią psycholog czy raczej Akademia Teatralna.
- Kochanie, co ci jest?- spytał łagodnie Maciek chwytając ją delikatnie za ramiona.
Może i byłam bezdusznym potworem, ale jej dziwny stan w ogóle mnie nie przeraził. Obrzydził. Zniesmaczył. Sprawił, że miałam ochotę popchnąć Maćka i za jego przykładem wepchnąć jej twarz w zaspę śniegu. 
- Ona…- czkała dalej Zosia- Ona… do… Cieeebie… ona…
- Jaka ona, Zosiu?- dopytywał dalej tym naiwnie łagodnym głosem Maciek próbując ją uspokoić.
Cel nie został osiągnięty. Blondynka zawyła niemiłosiernie z trudem łapiąc powietrze. Zachowywała się, jak mała dziewczynka, której zły pan nagle ukradł lizaka.
Wystawiała moją cierpliwość na ciężką próbę. Najwyraźniej bycie w centrum, było dla niej wartością niezwykle istotną, skoro musiało dopuścić się do aż tak ekspresywnego cyrku. Wystarczyło 5 minut abym rozszyfrowała cały jej system egzystencjonalny.
-Ew… Ew… Ewaaaa- czknęła jeszcze raz zalewając się jeszcze większą falą łez.
Zmrużyłam niebezpiecznie oczy.
-Masz coś wspólnego ze zniknięciem Ewy?- warknęłam ostrym tonem.
Zosieńka nie była osobą odważną. O, co to na pewno nie. Skąd to wiedziałam? A stąd, że zamiast się ze mną i z całą resztą podzielić swoją wiedzą, ona wolała wtulić się w swojego narzeczonego, jakby nigdy nic. Nie wiedziałam, że ktoś prócz Maćka może doprowadzić mnie do takiego stanu wściekłości. Wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy roztrzaskałam się o ziemię i dostrzegłam brak wyjątkowości w skoczku, który prześladował moje myśli od kilku lat.
- Możesz w końcu powiedzieć,  co wiesz o mojej siostrze bo naprawdę nie mam ochoty tracić czas na twoje emocjonalne przedstawienie- powiedziałam rozdrażniona, szturchając ją lekko w plecy.
-Ola!- obruszył się Kot.- Daje jej spokój!
- Zaraz…- zaczęła znów jęczeć.- Twój… te..te…tefon… ona… dz…dz…dzwoniła i … pisa…ła.
Oczy wszystkich skierowały się na jej zaczerwienioną ze wstydu  i płaczu twarz. Zaczęłam łączyć fakty.
- Rozłączyłaś się! Rozłączyłaś się i wyłączyłaś telefon, kiedy dzwoniła Ewa!- wyrzuciłam z siebie oskarżycielsko wbijając palec w jej ramię.- Ty…
- Zosiu, to prawda?- spytał Maciek odsuwając się od swojej ukochanej .
- Ja nie wiedziałam… Ja myślałam, że ona…- tłumaczyła się  dalej blondynka.
Zaciśnięte wargi i przymrużone lekko powieki, które notabene nie były skierowane w moją skromną osobę, napawały mnie chorą satysfakcją.
- Dlaczego?- spytał ciszej.
Odkryła twarz i spojrzała na niego.
-Dlaczego?- spytała już pewniej- Bo ciągle jestem na drugim planie. Tylko skoki, twoi kumple, twoje pasje. Dodatkowo gdzie się nie obejrzę tam widzę Ewę, która mówi, niby przez przypadek, co słychać u Niej!- wskazała na mnie swoim paluchem,
Nastała cisza. Zosieńka najwyraźniej potrafiła wybuchnąć w lepszym stylu niż jej wybranek serca.
- Komórka- powiedział ostrym tonem wyciągając w jej kierunku.
Milczała. Chyba wiedziała, że rozmowa została zakończona. Zanurzyła swoją chudą dłoń w torebce, a by po chwili wyciągnąć z niej telefon i podać mu go. Maciek chwycił go natychmiast. Przez chwile przeglądał jego zawartość, żeby za chwilę krzyknąć.
-Wiem, gdzie ona jest! –emocje w jego głosie mówiły same za siebie, sprawa była poważna.- Chodź, Kamil zawiozę cię tam.
Już miałam się odezwać i zwrócić na siebie uwagę, gdy poczułam maćkową dłoń na moim przed ramieniu. Nie patrzył na mnie, nie patrzył na nią. Po prostu ruszył na przód, a ja zrobiłam to, co on, żeby po chwili zrównać krok z krokiem Kamila.
Mimo strachu byłam tak dumna, jak to tylko możliwe. Dumna, że udało mi się wygrać jakąś maleńką bitewkę w tej wielkiej wojnie. Przynajmniej takie miałam wrażenie. Na współczucie względem Zosieńki zdobyć się nie potrafiłam. Ba! Nawet nie próbowałam..
**
                Droga dłużyła się mimo, że nasz kierowca dawno zapomniał o dozwolonych prędkościach i oblodzonej drodze. Czas. W tej chwili był tak bardzo cenny, jak jeszcze nigdy. Przez ciszę, która nastała w samochodzie zaczynałam popadać w małą paranoję. Co kawałek widziałam kamilowy samochód albo błąkającą się kobietę. Śnieg padał coraz mocniej i to wcale nie pomagało.
Musiałam w końcu zająć się czymś innym. Zająć umysł. Wmówić sobie, że szczęśliwe zakończenia istnieją.
Odpięłam pas i nachyliłam się w stronę Maćka, który siedział przede mną.  Moja twarz  była tuż obok jego ucha. Pozwoliłam sobie aby na moment zanurzyć się w  zapachu jego perfum, a później spytałam:
- Mogłabym zobaczyć tego SMS-a?
Drgnął. Nie wiem, czy to przez to, że go zaskoczyłam czy przez to jak blisko niego byłam. Czy to tak naprawdę było ważne?
- Kamil- powiedział Maciek.
Stoch wyciągnął z kieszeni telefon i podał mi. Z trudem wycofałam się na swoje miejsce. Teraz przecież Ewa była najważniejsza. Odnalazłam Go i przeczytałam najpierw raz, potem drugi i tak w kółko. Czytałam dopóki jego treść nie wryła się w moje myśli.
„Powiedz Kamilowi, że zaczęło się. Samochód zepsuty. Jestem tam gdzie ostatnio robiłam ci sesje. Czekam…”
Mój oddech stał się cięższy, a łzy sprawiały, że twarz mnie paliła. Wcześniejszy stan miał być strachem czy przerażeniem? Dobry żart. Dopiero teraz to poczułam. Drżącymi rękami  chciałam wytrzeć swoje łzy. Chciałam zatuszować swoją słabość. Bez skutecznie. Dopiero kiedy moje spojrzenie padło na lusterko zaczęłam odnajdywać jakikolwiek grunt pod nogami. Patrzył na mnie. Jego spojrzenie było zdeterminowane. Jakby chciał pokazać, że wszystko będzie dobrze. Jakby kazał mi być silną.
Uśmiechnęłam się blado do niego i odwróciłam wzrok.  Ledwo spojrzałam na szybę dostrzegłam upragniony widok. Nie mogąc wydusić z siebie ani słowa otworzyłam drzwi samochodu.
- Zgłupiałaś ?!-wrzasnął na całe gardło Maciek próbując wyhamować samochód. Musiałam chwycić się mocno zagłówka, żeby nie wypaść.  Okręciliśmy się o 180 stopni .
Kiedy samochód stanął wyskoczyłam z niego nie zważając na nic. Lód, śnieg, czy zszokowani skoczkowie w samochodzie. Nikt nie mógł mnie zatrzymać. Kiedy byłam już prawie koło samochodu Kamila usłyszałam, że biegną w moją stronę. 
-Ewa! Ewa!- zaczęłam się drzeć kiedy dobiegłam do samochodu i trzęsącymi rękoma próbowałam otworzyć drzwi. Cisza, która mi odpowiadała była najgorszą jaką kiedykolwiek słyszałam.
Szarpnęłam wreszcie za klamkę i rozejrzałam się po wnętrzu samochodu. Pusto. Cholera w środku było pusto! Widziałam porozrzucane przedmioty, torebkę i aparat.
- Nie ma jej!- krzyknęłam wychodząc z samochodu. Maciek i Kamil byli tuż obok.
- Kurwa mać!- wrzasnął Kamil chwytając się za głowę i szarpiąc ze wściekłości i rozpaczy włosy. – Musi gdzieś przecież być! Nie mogła się rozpłynąć w powietrzu!
Nie czekał na naszą reakcję. Nie zważając na śnieg, brak kurtki czy beznadziejność tego pomysłu, po prostu biegł. Biegł wrzeszcząc imię miłości swojego życia. Kobiety, która w swoim łonie nosiła jego pierworodne dziecko. Dla tej dwójki, w takich okolicznościach, był w stanie zrobić wszystko. Nawet dokonać niemożliwego.
Co ja robiłam?  Nic. Tak zwyczajnie byłam bierna. Patrzyłam się na oddalającą postać Kamila tracąc kontakt z rzeczywistością, z moimi emocjami. Zamykałam się w swojej szczelnej skorupie. Doskonale wiedziałam, że w każdej sekundzie jedyny stabilny grunt jaki miałam, moja rodzina, rozpadała się. Najważniejsza osoba w moim życiu, do której ostatnio miałam tak mało czasu, odchodziła na zawsze. Znikała. Tak po prostu.
- Znajdziemy ją- powiedział uparcie Maciek podchodząc do mnie. Spojrzałam na jego twarz, na zaszklone i zaczerwienione oczy i doskonale wiedziałam, że zaprzeczał sam sobie. Wydał wyrok. Tak, jak wydałam go ja.
I pewnie cała fala bólu, jak drzemała we mnie, wypłynęłaby ze mnie, gdyby nie to, co usłyszałam. Trzy krótkie zdania. Zdania, które zapamiętam do końca życie, które sprawiły, że uwierzyłam. „Oni żyją! Jestem ojcem! Ewa urodziła mojego syna!” Dzieliło nas parędziesiąt metrów, a i tak słyszałam wyraźnie Kamilowe wołanie.
Żyła. Naprawdę żyła! Nie byłam w stanie zrobić nic innego jak tylko wybuchnąć histerycznym śmiech i pozwolić, żeby wszystkie łzy, które hamowałam wypłynęły. Żyła! Ona żyła! Tego dnia wszystko było możliwe. Nic już nie mogło mnie zadziwić. Nawet Maciejowe ramiona, które z taką siły przyciągnęły mnie do siebie. Liczyło się tylko to, że ona żyła!
**
                A teraz zamknij na moment powieki. Zbyt wiele emocji, zbyt byłam zmuszona aby się angażować. Teraz zanurz się po prostu w otchłani idealnego świata.  Snij! Długo. Tyle ile tylko to możliwe. Snij!
                Ja śnię, kiedy tylko mogę.  Kiedy znów otwieram oczy czuje żal. Nutkę tęsknoty ale przede wszystkim żal. Dlaczego? Bo znów się nabrałam. Zatonęłam w morzu nadziei ,ale nie zwykłej nadziei. Nie. Utonęłam w nadziei tej najgorszej, tej beznadziejnej i złudnej do bólu. Tej z góry skazanej na niepowodzenie i upadek. Czasem się gubię i w popłochu próbuję nauczyć się utrzymać na powierzchni wśród zbyt dużej ilości wody. Wreszcie ręce i nogi padają ze zmęczenia.  A może one jako pierwsze są w stanie zaakceptować prawdę? Umysł, serce i inne organy wiedzą o tym dużo później. Zazwyczaj po fakcie. Tonę. Zawsze tak jest. Nikt nie pomoże, nikt nie rzuci magicznego i bezpiecznego koła ratunkowego. Koniec. To koniec. Pozostaje tylko jedno- cierpienie. Więc cierpię. Wreszcie godzę się z tym i to odrobinę pomaga. Przynajmniej nie szkodzi… Do wolności jeszcze daleka droga ale…
                Nie jestem pewna ale chyba właśnie wypływam. To nie moja zasługa. To nie moja wina.  Ale ten długi cykl się zamyka właśnie teraz, w każdej chwili. Chyba… W spokojnej i przeźroczystej już tafli widzę Jego odbicie. To on sprawia, że potrafię się podnieść. Że potrafię walczyć. Dziś jeszcze nie, ale jutro? Może. Poddaje się . Tafla mnie unosi, kieruje moim losem. Jak przeznaczenie. I wcale nie jest gorzej.  Pierwszy raz to zauważam. Choć tonęłam wiele razy. Dziwne. Panicznie boję się kolejnej fali, kolejnego braku tlenu i wody ciągnącej mnie w dół, więc jestem ostrożna. Nie poddam się ale też nie zaryzykuję.  Chyba już nie potrafię. Ostatnim razem straciłam powietrze na wiele miesięcy. Może nawet lat? Rzuciłam się w rozszalałą otchłań, która dala mi to na co zasłużyłam. Niemoc.  Ból. Żal. Lekką skruchę. Potężną dawkę świadomości, że to był błąd. Chyba nawet dostałam ociupinkę wiedzy, żeby cały czas być świadomą, że to było złe, nie dobre i zniszczyło mnie i jego od wewnątrz.
                Odrobinę przyzwyczaiłam się do tego rytmu fal, że teraz gdy wstaje na ląd wszystko jest dziwne. Inne. Jakby, nowe? Chyba zapomniałam już jak to jest gdy kieruję sama swoim życiem. Wolność trzeba dawkować.. Zawsze ją dawkowałam albo mi dawkowali. Chcę ją w pełni. Dziś czuję, że chyba w końcu poradziłabym sobie z jej ciężarem. Mimo to, to zbyt mało. Potrzeba więcej.  Dziś sądzę, że o prawdziwej wolności nie decyduję ja sama, a inni. Wszyscy ludzie, których kochamy, szanujemy,  których potrzebujemy i dzięki, którym egzystujemy. To oni decydują o naszej wolności. Przekazują ją sobie z dłoni do  dłoni i czasem odrobinkę podrzucają nam, żeby poprawić nam humor. 
                Chyba się powtarzam. Chyba paplam trzy po trzy. Ale to on ma moją wolność. Ma jej więcej niż sam wie i więcej niż bym sobie życzyła. Wykradł podstępnie trochę zbyt wiele z rąk pozostałych, kiedy byli zbyt zajęci swoimi sprawami. Przebiegły cwaniak. Może nawet łotr.  Choć nie wykluczam opcji, że gdzieś na progu skoczni w Val di fiemme sporą część oddałam bez sprzeciwu. Ot tak, po prostu.
                Kamil też stracił jej sporo. Nie. On oddał ją machając aby biegła szybciej bo nie zdąży! Dziś kiedy patrzę w jego zaszklone oczy. Tak zaszklone! A przecież jeszcze podobno on nie znał słowa strach. Zawsze z zimną krwią walczył z grawitacją, prawami fizyki, wiatrem i krytyką. Dlaczego dziś to się zmieniło? Nigdy bym nie zgadła!  To wszystko przez maleńką istotkę, która go odmieniła. Odmieniła tak nie odwracalnie. Wszystko było nie ważne. Tylko ten zaczerwieniony, delikatny uścisk drobnych paluszków. Nowe życie. Tak bezpośrednio złączone z jego życiem.
                Zazdrościłam mu. Czego?  Nie chodziło tu o to, że poczułam nagły instynkt macierzyński. Nie, to nie to. Po prostu zauważałam coś. Coś istotnego. Obojętnie, co miało się wydarzyć , złego czy dobrego. On nigdy nie miał już utonąć.  Koło ratunkowe. Znalazł je.  Ta mała istota miała pokonać wszelkie zło. Skąd to wiedziałam? Widziałam to w jego oczach. Tak. Mimo wzruszenia można było to dostrzec.
                Byłam tak zafascynowana obrazem Kamila, że uszczęśliwiona acz wyczerpana Ewa, odeszła na drugi plan. Podziwiałam ją. Dziękowałam Bogu, że nic jej nie jest. To oczywiste. Kiedy ochłonęłam zauważyłam, że to właśnie w jej mężu, nie w niej dokonała się przemiana. Ewa wiedziała w co się pakuję. Zdawała sobie sprawę bardziej niż on. Zresztą zawsze tak robiła. Planowała tak długo, aż była w zupełności pewna, że tego właśnie chce. Tylko tego pragnie. Była przygotowana. Dojrzewała każdego dnia więc nie było nagłego szoku. To nie był dla niej grom z jasnego nieba.
                Tak przynajmniej podejrzewam… Tyle wywnioskowałam, kiedy na nich spojrzałam.  Piękno, moc, niezniszczalność. Idylla istniała. Oni szukali ją tak długo, aż znaleźli.
                Łza. Chyba ją poczułam. Przepłynęła niepostrzeżenie kreśląc własną drogę wzdłuż mojego policzka. A potem spadła. Tak to musiała być łza. Nie od razu rozpoznałam bo miała zupełnie inny smak niż zawsze. Zapomniałam już, że takie istnieją. Łza szczęścia.  Łza wzruszenia.  Na mojej twarzy. To był bezsprzeczny znak. Coś się zmieniło.  Poczułam to.  Teraz byłam pewna.
                Moje serce istniało i biło tak samo realnie, jak serce tej nowoprzybyłej istoty. A może znów śnię?

**
Trochę taka telenowela.
Za problemy techniczne i błędy przepraszam.
Oceniajcie!

13 komentarzy:

  1. Czytam i płaczę. Nie mogę przestać.
    Świetne! :)
    Mam nadzieję, że nie będziesz kazała nam zbyt długo czekać na następną część.
    Jesteś świetna!
    Pozdrawiam. :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje bardzo za miłe słowa!!
      Sądzę, że teraz rozdziały będą bardziej zależne od weny. Beda pomysly, beda rozdziały;)
      Świetna? Nie czytałaś chyba innych opowiadań ;)Ja dopiero się uczę pisać;P
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Co prawda nie jestem zwolenniczką Ewki, no ale się lekko zlękłam, kiedy nie mogli jej znaleźć.
    I przez Ciebie za chwilę znielubię imię Zosia, a tak je kiedyś uwielbiałam. Och.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakos nie mogłam się powstrzymać, żeby toche zaszkodzić jej wizerunkowixD Złamalam oczywiście wszystkie swoje wczesniejsze założenia, ale co tam;P

      Usuń
    2. A jakie były wcześniejsze? :D

      Usuń
  3. Zosia, wrrrrrrrrrrr kawał z niej szui!
    A to co z Ewką wyprawiałaś to normalnie ja tu prawie na zawał padałam! No po prostu myślałam, że ty też mi ją chcesz uśmiercić!
    Olałam błędy techniczne, kij z nimi!
    Dziękuję Narodom i klękam przed Tobą dobra kobieto, że wrzuciłaś mi rozdział <3
    Ach, Olka i Maciek :D Nic dodać, nić ująć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po twoim komentarzu zrozumiałam, że obydwie jesteśmy masochistkami!xD Z tym, że ty naprawdę zabijałaś Gregora , a ja dodałam trochę za dużo dramaturgiixD
      Błędy ciągle poprawiam, ale miałam wybór dodać wtedy nie idealną wersję albo poczekać dzień i poprawić wszystko,a skoro jestem nie cierpliwa... ;)
      Dzieki za komentarz!;)

      Usuń
    2. MIAŁO BYĆ ,ŻE PRAWIE ZABIŁAŚ GREGORA!Xd

      Usuń
  4. Coś pięknego . Rozdział jest naprawdę cudowny .
    Fragment ze śniegiem - cudo *.*
    Pozdrawiam i czeka na kolejny ; 3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro mimo tylu błędów to napisałaś to naprawdę dziękuję!;))
      Ten fragment miał chyba z trzy wersje bo żaden nie był idealny więc stwierdziłam, że pierwszy pomysł bedzie najlepszy ;)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  5. A jak się to maleństwo nazywa? :*

    ~ Wiesz, to wcale Nie Jest telenowela! Cudny ten rozdział! Mega emocje!
    Hah, rozwaliła mnie ta scena ze „śnieżnym Maćkiem“ xD
    No i mam nadzieję, ze wkrótce ujrze tu kolejny rozdział! :)

    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Imię? No to mnie złamałaś xD Jeszcze nie zostało wymyślone xD Ale do następnego rozdziału na pewno nadrobię swój błąd;)
      Fragmenty kolejnego już się piszą;)
      Pozdrawiam!;)

      Usuń
  6. Dziewczyna Macieja jest denerwująca. Jak tak bardzo chce być w centrum uwagi to niech sobie zajdzie w ciążę xD Czekam na następny! Pozdrawiam :)
    http://ona-jak-wiatr.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń